Z lekkim opóźnieniem, ale no cóż... Obwiniajcie moją mamę, naprawdę.
Mam nadzieję, że nie ma błędów i ma to jakikolwiek sens.
Hah, nie ma.
Rozdział o wszystkim i o niczym, może w następnym zacznie się coś dziać.
Dziękuję za wszystkie komentarze, kocham was.
__________________________________
Tego dnia nic nie namalowałem. Nie miałem weny, inspiracji,
czy jakiegokolwiek zapału.
Następnego dnia obudziłem się o 7, jednak nie chciało mi się
wstawać. Pierwszy raz od dłuższego czasu, pojawiła się u mnie tęsknota za
Lindsey. Brakowało mi kogoś, z kim mógłbym najzwyczajniej w świecie pomilczeć,
kogoś kto mógłby się do mnie tulić bez okazji, kogoś przy kim codziennie bym
się budził.
Lindsey i ja to były w zasadzie dwa różne światy. Ona była
pracowita, zawsze miała jakieś zajęcie. Kiedy ona robiła porządki świąteczne,
ja obijałem się na kanapie. Była uparta jak osioł, a ja z miłości zawsze jej
ulegałem. Jedną z nielicznych rzeczy, jakie nas łączyły, była muzyka. Nigdy nie
kłóciliśmy się, czego słuchać w samochodzie, kiedy zawoziłem ją do pracy.
Myślenie o byłej zaczynało psuć mój dobry humor, więc
postanowiłem wstać i zrobić sobie śniadanie.
Przygotowałem tosty, kawę i włączyłem telewizję. Nie
leciało nic ciekawego, jednak nie miałem ochoty na siedzenie w ciszy. Posiłek
przerwał mi telefon brata.
-Halo?- odebrałem nadal jedząc tosta
-Cześć Gerard. Co tam?
-Właśnie jem śniadanie.- mruknąłem i zauważyłem, że mój tost
jest przypalony- W jakiej sprawie dzwonisz?
-Miałbyś coś przeciwko, jeśli wpadłbym do ciebie na dwa albo
trzy dni?- spytał
-Co?! Mikey, przyjeżdżaj kiedy chcesz, na ile chcesz!-
ucieszyłem się. Z bratem byliśmy do siebie bardzo przywiązani i w dzieciństwie
ciężko było nas rozdzielić. Chyba niewiele się zmieniło, bo nadal uwielbiamy
spędzać ze sobą czas i nie lubimy być daleko od siebie.
-I wtedy powiem ci o czymś ważnym.- dodał, a ja wziąłem
jakąś kartkę i zacząłem coś kreślić
-A nie możesz teraz?- zdziwiłem się
-Nie do końca. Dobra, to jedz w spokoju to śniadanie.
Zadzwonię wieczorem i powiem dokładnie kiedy będę. Do usłyszenia braciszku.
Odłożyłem telefon na stolik i wtedy w mojej głowie pojawił
się pewien obraz.
Dziewczyna, wysoka blondynka, w czerwonej sukience. Obrócona
tyłem, z falującymi włosami.
Zrzuciłem rzeczy ze stołu, zabrałem kartkę i kredki i
zacząłem szkicować. Chude nogi, na stopach ubrane czarne szpilki,
krwistoczerwona sukienka sięgająca do kolan, w rękach bukiet róż i blond włosy
powiewające na wietrze. W prawym dolnym rogu kartki napisałem
"Alice".
Narysowałem dziewczynę, dokładnie tak, jak ją sobie
wyobraziłem. I wtedy coś mnie olśniło. Ta dziewczyna, to jest dziewczyna
Mikey'go. Na sto jebanych procent. O tym chce mi powiedzieć.
Zdziwiłem się słysząc własne myśli i zaśmiałem. Przecież to
było bezsensu. Skąd miałem wiedzieć, że ma dziewczynę? I do tego, skąd miałem
znać jej wygląd i imię? Telepatia?
Pewnie po prostu mi się przyśniła i teraz sobie
przypomniałem. Innego logicznego wyjaśnienia nie było.
Zaniosłem rysunek do swojej "pracowni" i położyłem
na podłodze, obok "Dzień dobry". Uśmiechnąłem się pod nosem. Obrazy
przypominały mi moje dzieciństwo. Byłem dziwnym dzieckiem, które z trudem mogło
usiedzieć na miejscu. Jednak wystarczyło dać mi kartkę i kredki, a już
siedziałem spokojnie. W ogóle nie umiałem rysować, ale mimo wszystko moja
babcia każdy obrazek wieszała na lodówce. Wierzyła w to, że kiedyś nauczę się
malować i zostanę jakimś znanym artystą. Ja zawsze w to wątpiłem, ale chciałem,
żeby była szczęśliwa, więc malowałem całymi dniami. W końcu moje rysunki były
coraz lepsze, jednak potem pojawiło się gimnazjum i chyba dlatego przestałem
cokolwiek malować.
Wyjrzałem za okno. Od kiedy tu przyjechałem cały czas
świeciło słońce i wyglądało na to, że dzisiaj również będzie tak samo.
Zabrałem jedną ze swoich książek, koc i jakieś ciastka.
Usiadłem na piasku przed domem i postanowiłem delektować się tą cudowną pogodą.
Nawet nie otworzyłem książki, tylko rzucałem rozkruszone fragmenty ciastka
mewom, znajdującym się kilka metrów ode mnie.
Przyjazd na wyspę był nie tylko dobry pod względem
wypoczynku i poznania Ray'a, ale również nieźle działał na moje zdrowie. Rzadko
zdarzało mi się cokolwiek zapomnieć i biodro coraz mniej dokuczało.
No i byłem szczęśliwy. Nie sądziłem, że kiedykolwiek po
wypadku, będę się tak czuł. Ogólnie w moim życiu bardzo rzadko odczuwałem
radość. Nie miałem się z czego cieszyć. A teraz szczęście daje mi malowanie,
siedzenie na plaży czy zwykła rozmowa z Ray'em.
Wziąłem głęboki wdech i rozejrzałem się dookoła. Na lepsze
miejsce nie mogłem trafić. Największym plusem było to, że panował tu taki
spokój. Żadnych ludzi, cała plaża tylko dla mnie. Żadnych hałasujących
nastolatków i płaczących dzieci. Tylko ja i moje myśli.
-Dzień dobry, Gerardzie.- usłyszałem znajomy głos i
odwróciłem głowę w stronę rozmówcy.
-Witaj Ray.- uśmiechnąłem się i zrobiłem miejsce obok siebie
na kocu.
Ray chętnie dosiadł się i spojrzał na książkę, jaką przy
sobie miałem.
-Przyszedłem, żeby prosić cię o pomoc. Muszę po południu iść
do lekarza, a opiekunka Elizabeth, która teraz z nią siedzi nie może zostać.
Mógłbyś się nią zająć? To naprawdę nic trudnego.
-Jasne.- uśmiechnąłem się, choć z głębi duszy byłem
przerażony. A co jeśli zacznie umierać? Przecież nie jestem lekarzem, nie znam
się na tym.
-Wystarczy, że włączysz jej telewizję. Najlepiej jakąś
brazylijską telenowelę.- zaśmiał się- Podoba ci się tutaj?- zmienił temat
-I to jak! To chyba najpiękniejsze miejsce na ziemi.-
stwierdziłem
-A skoro już się tu pofatygowałem, to może pokażesz mi
któryś z obrazów?
Spojrzałem na niego, a potem wstałem i zaprowadziłem Ray'a
do domu.
Ray najpierw podszedł do obrazu tej dziewczyny, który
dzisiaj zrobiłem. Przypatrywał się każdemu szczegółowi. Później podszedł do
"Dzień dobry numer dwa".
-Wiesz co Gerard?- zaczął, po obejrzeniu wszystkich obrazów-
Te obrazy są niesamowite. Jeździłem z Elizabeth na kilka wystaw, ale żadne
obrazy nie mogą się równać z twoimi. I nie mówię tego, dlatego że cię lubię,
tylko tak kurwa jest.- znowu spojrzał na moje dzieła- Może też powinieneś
zrobić wystawę swoich obrazów?
-Co? Nie przesadzaj.- oburzyłem się. Nie były aż tak piękne,
żeby pokazywać je obcym ludziom.
-Nie znasz się, to się nie odzywaj.- uciszył mnie Ray i na
nowo przypatrywał się każdemu obrazowi po kolei.- Są naprawdę piękne. Ta
dziewczyna jest śliczna.
Chciałem zaprzeczyć, ale wolałem się nie odzywać, bo w końcu
kazał mi siedzieć cicho, więc tylko skinąłem głową.
Po południu rzeczywiście poszedłem do pani Elizabeth. Bałem
się, że coś jej się stanie, a ja nie będę wiedział co zrobić, ale starałem się
tego nie ukazywać.
Kiedy tylko Ray wyszedł, Elizabeth podała mi jakąś książkę.
-Co to jest?- zdziwiłem się i spojrzałem na okładkę
-Wiersze. Przeczytaj mi jakiś.- poprosiła
Spoglądnąłem zaskoczony na kobietę i wylosowałem jakiś
wiersz.
-Robert Duncan "The Venice Poem". - odczytałem i popatrzyłem na staruszkę
-Mój ulubiony.- ucieszyła się- Czytaj.
Westchnąłem i zacząłem czytać. Nie nadawałem się do czytania
poezji, ale pani Elizabeth nawet nie zwróciła na to uwagi. Siedziała blisko
mnie z przymkniętymi oczami, całkowicie wsłuchując się w słowa wiersza, który
zapewne znała na pamięć.
Kiedy skończyłem, zamknąłem książkę i odłożyłem na stolik.
-Cudownie.- zachwyciła się- Ray mówił, że widział twoje
obrazy i był zachwycony.
Na mojej twarzy pojawił się swego rodzaju grymas.
-Bez miłości ciężko się tworzy sztukę. Masz kogoś?- zapytała
-Miałem.- mruknąłem
-A więc twoja sztuka odzwierciedla twój ból.- stwierdziła i
spojrzała na zegarek- O mój Boże, czas na mój program! Włącz szybko kanał 6,
Geraldzie!
-Gerardzie.- poprawiłem kobietę i uśmiechnąłem się pod
nosem. Sięgnąłem po pilota i włączyłem staruszce brazylijską telenowelę.
W połowie tego jakże pasjonującego serialu, Elizabeth
przysnęła i cicho pochrapywała. Przykryłem ją kocem i wyłączyłem telewizję.
Przypominała mi moją babcię. Przed śmiercią była dokładnie taka sama. Drobna,
delikatna, troszeczkę nieogarnięta, zapominalska... Ale była wspaniałą kobietą.
Próbowała mi pokazać, że świat jest piękny. Robiła dla mnie wszystko. Ale kilka
lat temu zmarła... Choroba z nią wygrała. Jednak na zawsze pozostanie w moim
sercu.
Przypatrywałem się śpiącej staruszce, kiedy usłyszałem, jak
Ray wchodzi do mieszkania.
-I jak? -szepnął w moją stronę
-Bezproblemowo.- uśmiechnąłem się i jeszcze raz spojrzałem
na śpiącą kobietę
-Dziękuję, że z nią posiedziałeś.- odwzajemnił uśmiech i
poklepał mnie po ramieniu- Zostaniesz jeszcze? Przygotuję coś do jedzenia.
-Mogę zostać.
Podczas przygotowywania posiłku, zaczął mi opowiadać swoim życiu. Dowiedziałem się, że jego ojciec
chciał, by został prawnikiem. Ray nie chciał mu sprawić zawodu, więc
rzeczywiście studiował prawo. Jednak po roku studiów, w gazecie dostrzegł
ogłoszenie, że poszukują kogoś młodego do opieki nad starszą panią. Proponowano
dosyć wysoką cenę i do tego mieszkanie staruszki znajdowało się na wspaniałej
wyspie. I tak oto znalazł się przy Elizabeth.
-Ojciec nie odzywa się do mnie od kilku lat, ale nie
przeszkadza mi to. Cieszę się, że tu trafiłem.- zakończył swoją historię
Kiedy Elizabeth się przebudziła, zjedliśmy razem spaghetti,
a potem postanowiłem nie zawracać im już głowy i pójść do siebie.
Powolnym krokiem ruszyłem plażą w stronę mojego domu.
Spojrzałem do góry i dostrzegłem na niebie kilka małych obłoczków. Czy tu
kiedykolwiek pada?
Będąc w domu zaledwie od 4 minut, usłyszałem dzwonek
telefonu.
-Halo?
-No hej braciszku.- usłyszałem Mikey'go- Nie będziesz miał nic
przeciwko, jeśli przylecę do ciebie jutro po południu?
-Jasne, że nie! Wbijaj!- ucieszyłem się
-Tęskniłem za tobą.- powiedział
-Takie romantyzmy, to ty zostaw na nasze spotkanie.-
zaśmiałem się.
Pogadaliśmy jeszcze przez kilka minut, a potem powiedział,
że idzie coś zjeść. Sam w sumie trochę zgłodniałem, ale wolałem coś namalować.
Wszedłem po schodach do swojej pracowni i rzuciłem okiem na
ten rysunek dziewczyny. "Tajemnica". To było pierwsze co przyszło mi
do głowy. Tajemnicze było to, że nagle postanowiłem narysować taką, a nie inną
dziewczynę. I to akurat po rozmowie z bratem.
Przestałem zawracać sobie głowę, tak błahymi sprawami i
zacząłem myśleć, co mógłbym namalować. Przymknąłem oczy i przypomniałem sobie
dzisiejszy poranek, kiedy siedziałem na piasku, a przede mną skrzeczały mewy.
Zacząłem wspominać, jak z moim bratem byliśmy młodsi i zawsze straszyliśmy te
biedne ptaki.
I właśnie to chciałem ukazać. Stado mew, przerażone
nadchodzącą postacią (kto by się nie przestraszył Mikey'go?). Więc zacząłem
malować. Zacząłem koło 17 i męczyłem się do 23, a mimo to nadal nie był
skończony.
Kilka minut po 23 zmęczenie wzięło górę, więc postanowiłem
dokończyć dzieło o poranku.