sobota, 5 kwietnia 2014

"I wanna be your dreamcatcher" Prolog. "I would cross my heart and hope to die."

Pewnie się mnie tutaj nie spodziewaliście, co? :D
Akuku.
Well... Chciałam was dobić jeszcze jednym opowiadaniem.
Tak, 'dobić', ponieważ będzie do dupy. Nie wiem ile będzie miało rozdziałów, nie wiem dokładnie o czym to będzie. Od razu mówię, że inspirowałam się książką S. Kinga "Ręka mistrza" (którą polecam!). 
Tytuł to "I wanna be your dreamcatcher"... Urzekło mnie to. Ale wybór był ciężki, bo było aż 10 propozycji tytułu ff. 
Prolog, jak to prolog, nic się nie dzieje, trochę przynudza, ale akcja chyba się rozkręci. Cholera wie. 
Jeśli jesteście zainteresowani/macie uwagi/chcecie mnie hejcić/wkurwiam was, to piszcie w komentarzu.
A teraz cieszcie się lub płaczcie nad tym gównem. 
xoxo Demolition Puppy
_______________________


Bip. Bip. Bip.
Do moich oczu powoli zaczęło docierać jakieś światło.
Bip. Bip. Bip.
Do moich uszu wpadały czyjeś słowa.
Bip. Bip. Bip.
Czy ja umarłem? Czy ja właśnie znajduję pod bramami niebios, czekając aż Bóg je otworzy? Albo czekam pod piekłem? Ale chyba prędzej czeka na mnie diabeł.
Ale wtedy usłyszałem głos kogoś, kto na pewno nie był Bogiem, ani Szatanem.
-Obudził się! Doktorze Watson, obudził się!
Więc jednak nie umarłem? A już miałem nadzieję.
Zdobyłem się na odwagę i w pełni otworzyłem swoje ociężałe powieki. Rażące światło sprawiło, że z powrotem je przymknąłem. Jednak moje źrenice powoli przystosowały się do blasku, więc rozejrzałem się, aby dowiedzieć się gdzie jestem.
Po mojej lewej stronie znajdowała się kroplówka i urządzenie, które wydawało to niemiłosierne "bip" które coraz bardziej doprowadzało mnie do szału. Tak, żyję, nie musisz cały czas bipkać. Ale co ja tutaj robię?
Po chwili po mojej prawej stronie pojawił się lekarz i pielęgniarka.
-No, panie Way, miał pan ogromne szczęście- odezwał się z uśmiechem
Jego słowa odbiły się echem w mojej głowie. Zacznijmy od tego, co się stało i jak się tu znalazłem?
Widząc moje zdezorientowanie, doktor postanowił opowiedzieć mi tą fascynującą historię.
-Miał pan wypadek samochodowy. Z lewej strony auta wjechała ciężarówka. Ma pan złamaną lewą rękę, małe pęknięcie na czaszce, kilka połamanych żeber i lewe biodro w kawałkach.
Z każdym wymienianym uszkodzeniem, moje oczy otwierały się coraz szerzej.
-Ale spokojnie- zaczął uspokajać mnie lekarz, obawiając się, że moje zielono-brązowe oczy w końcu wyskoczą z orbit- Jeszcze się pan poskłada do kupy- tu chyba próbował być zabawny- Największym problemem może być pękniecie czaszki. Może mieć pan przez to zaniki pamięci.
No to pięknie. Czy naprawdę nie mogłem umrzeć? Boże, zrobiłeś to specjalnie, prawda?
Przecież ja zasługiwałem na śmierć. Nie robiłem ze swoim życiem niczego pożytecznego. Najzwyczajniej w świecie je marnowałem. Ktoś, kto jest umierający, mógłby mieć pożytek z mojego serca, nerek, czy czegokolwiek co można przeszczepić. Mi życie nie jest takie potrzebne, a nawet bym powiedział, że powoli robiło się nudne i monotonne. Boże, coś ty zrobił?
-A swoją drogą, ma pan gościa- odezwał się po chwili ciszy i wyszedł z sali.
Zamienił z kimś parę słów, a po chwili weszła wysoka, czarnowłosa dziewczyna. Miała fioletowy płaszczyk, w paru miejscach pokryty mokrymi plamami, co oznacza, że na polu pada, a ona jak zawsze nie wzięła parasola.
-Gerard...- westchnęła, gdy mnie zobaczyła- Gerard...- powtórzyła kilka sekund później, nie wiedząc co powiedzieć. Po chwili wzięła jakieś krzesło i przysunęła do mojego łóżka. Swoją drobną rączką, chwyciła moją dłoń, cały czas wpatrując się we mnie swoim świdrującym spojrzeniem.
-Lindsey, mogłabyś podać mi too... no...- próbowałem sobie przypomnieć nazwę- No to... Ugh...- czarnowłosa cały czas patrzyła na mnie zdziwiona, zastanawiając się o co mi do cholery chodzi- No to takie z czego się pije- wysłowiłem się
-Szklankę z wodą?- podpowiedziała
-Właśnie kurwa o to mi chodziło!- krzyknąłem, a Lindsey wstała, żeby pójść w poszukiwaniu mojej zachcianki. Czyli zaniki pamięci rzeczywiście będą się pojawiać. Ale dlaczego zapomniałem aż tak prostego słowa?
Przeczesałem swoje czarne włosy pełne kołtunów, a po chwili rozejrzałem się po pomieszczeniu, próbując nazwać wszystkie przedmioty, które się w nim znajdowały. Zegar, stolik, tabletki, podłoga, lampa, łóżko, kołdra, drzwi, okno. Czyli coś jeszcze pamiętałem.
Moje rozmyślenia przerwały otwierane drzwi do sali. Lindsey wróciła ze szklanką wody. Podała mi do prawej ręki napój i znowu przysiadła na krześle.
Przed nami ciężki czas i rehabilitacje.

2 komentarze:

  1. wow, wow, wow. fakt, nie spodziewałam się ciebie tutaj. ale miło, że wróciłaś. co z tego, ze może być nudne, monotonne i bez sensu? jeżeli sprawia ci przyjemność, to pisz i publikuj to tutaj! o to chodzi w tej całej zabawie z blogami, no nie?
    więc tak, piszesz znacznie lepiej, niż kiedy czytałam cię ostatnio. serio. tekst nabiera coraz lepszych kształtów, a i jakichś znaczących błędów też nie widziałam. może być ciekawie. we frerardowyk kanonie zwykle bywa, ze kiedy Gerd budzi się w szpitalu, to jest po próbie samobójczej xDD cieszę się, że nie zastosowałaś go też tutaj. kanon kanonem, ale bywa czasem nudny. ostatnio czytam mało frerardów, nie wiem, czy z tego wyrastam, czy po prostu swego czasu naczytałam się ich aż za dużo, mniejsza o to. z twoim postaram się być na bieżąco. jakoś zawsze przyjemność sprawiało mi śledzenie twoich wpisów, chociaż nie były one mistrzowskie.
    życzę dużo, dużo weny ;)
    cat-eater.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. O mój borze szumiący! Wróciłaś do nas. Jak ja się cieszę. Widzę, że pracowałaś nad swoim pisaniem. Jestem zadowolona i usatysfakcjonowana. Tak trzymaj i nie opuszczaj nas więcej. ;)
    xoxo
    masquerade (bloodyanisa)
    P.S. Za ewentualne błędy przepraszam, telefon nie jest fajnym sposobem na pisanie komentarzy. ;D

    OdpowiedzUsuń