piątek, 29 marca 2013

XV. "I am not afraid to keep on living"



 Dzisiejszy rozdział z dedykacją dla Marty :3 
Tak po za tym, to życzę wam wesołych świąt :D (Nie wiem kiedy się znowu pojawię, więc pisze tak na zapas)
Szczerze mówiąc ten rozdział jest... dziwny ;o Ale wy to oceniajcie xd
I dziękuje za 1130 wyświetleń *u* Cieszy mnie to jak cholera *u* Taki prezent świąteczny xd
Dobra, już nic nie mówie. Czytajcie! :3
___________________________________________________ 

Frank

Po pół roku zachowywałem sie coraz normalniej. Oczywiście, cały czas tęskniłem za nim jak cholera i każdego dnia rano budziłem sie z nadzieją, że krąży gdzieś po kuchni i przygotowuje kawe. Przez całe pół roku nie odezwał sie ani słowem. Może to i lepiej?
Przez pierwsze 2 miesiące próbowałem sie zabić, ale Mikey cały czas odciągał mnie od tych pomysłów. Nadal nie rozumiem czemu. Nawet moja rodzina sie tak o mnie nie martwi jak on. Wspiera mnie we wszystkim co robie. Tak samo jego dziewczyna Alice. Obydwoje służą mi pomocą.
Mój jakże wspaniały zespół rozpadł sie. Jakiegoś konkretnego powodu w sumie nie było. Chyba po prostu przestaliśmy sie dogadywać. No a ja nie przychodziłem na próby... Wydaliśmy jedną płyte i to był koniec naszej kariery. Musiałem poszukać jakiejś sensownej pracy, co było dość trudne z wyglądem zombie i brakiem zapału do czegokolwiek. Udało mi sie sprzedać kilka moich rysunków za dość niezłą kwote i tym sposobem mam jeszcze pieniądze na chleb. No i zająłem sie rysowaniem jakiś beznadziejnych komiksów do gazety.
Większość czasu spędzałem w domu. Nie chciałem wychodzić i spotykać sie z innymi, tak jak reszta. Wolałem siedzieć w pokoju i wspominać jak było kiedyś. Przeglądać stare fotografie i marzyć by kiedyś znowu tak było. By znowu było wspaniale.
Mikey uważa że powinienem zacząć wychodzić z domu, bo może akurat trafie na kogoś wyjątkowego. Już wole zdychać w samotności. Nie chce znowu trafić na kogoś takiego jak Gerard. "Kocham cie, na zawsze razem..." a kilka miesięcy później "Odchodze, tak będzie lepiej". Teraz codziennie budze sie z tą jebaną myślą, że chociaż napisze jednego głupiego SMS'a, że chociaż wykona jeden marny telefon. Czy to tak wiele?! Chciałbym go zobaczyć chociaż na chwile. Nie, co ja gadam. Chciałbym go widzieć już przez całą wieczność.
Dobra, już nie zwracajmy uwagi na to, że coś nas łączyło. Przecież byliśmy też przyjaciółmi. Nie chciał ze mną gadać nawet po przyjacielsku? Z resztą, Gerard olał nas wszystkich. Od jakiegoś czasu nawet Mikey nie ma z nim kontaktu. No dobra, do mnie niech już sie nie odzywa, ale do własnego brata?
Dość dużo czasu spędzałem w domu Mikey'go. Zapraszali mnie do siebie na weekend czy coś, żebym nie siedział całymi dniami w domu. Przez jakiś czas zastanawiałem sie nawet czy blondyn mi sie nie spodobał. Ale szybko doszedłem do wniosku, że nic do niego nie czuje. Jedyną osobą którą nadal kocham, mimo że nie powinienem jest Gerard.
 Uwielbiałem siedzieć w domu, ale jednocześnie nienawidziłem każdego pomieszczenia i przedmiotu w nim. Kanapy na której Gerard spał kiedy był pijany, łóżka w sypialni, na którym zasypiałem w jego ramionach, kuchni po której zawsze krążył. "A na co to mój skarb ma ochote?"pytał codziennie rano. Teraz moge o czymś takim pomarzyć. Marze by znowu sie tak o mnie martwił. By znowu przy mnie był. By był tak blisko jak kiedyś. Ale on wybrał nowe życie. Życie beze mnie. Wolał dziewczyne, która kiedyś go zraniła. "Nie potrzebnie sie zadręczasz"-powtarzał Mikey-"Przeszłość to przeszłość, nie zmienisz jej". Nie zmienie, choć chciałbym. Chciałbym go nigdy nie spotkać. Żyć własnym życiem, bez niego. Gdybym go nie poznał nie miałbym tylu ran. Pewnego dnia w końcu upadne. Poddam sie i umre. I tak jestem w połowie martwy. W końcu moje serce zostało zabrane. Została tylko pustka. Pustka i wspomnienia.
Co noc śni mi sie on. Dokładnie jak kiedyś. Jako troskliwy i pomocny człowiek. Zawsze u mego boku.
Pare razy miałem ochote do niego zadzwonić, ale rezygnowałem. Co miałbym mu powiedzieć? "Hej Gerard, wszystko u ciebie w porządku? Bo u mnie nie do końca" ? Z resztą i tak by nie odebrał.

* * *

W sobotnie popołudnie razem z Mikey'em i Alice poszliśmy na pizze. Dziwie sie, że jeszcze ze mną wytrzymują. Przyczepiłem sie ich jak rzep psiego ogona. Ale oni mnie lubili. Naprawdę lubili.
-Frank, bardzo cie prosze, zamówiłbyś jeszcze butelke pepsi-poprosiła słodkim głosikiem Alice
-Nie ma sprawy-uśmiechnąłem sie
Wstałem od stolika i ruszyłem w strone lady. Zamówiłem 2 butelki, bo w sumie też uwielbiam pepsi. Zapłaciłem i zabrałem butelki. Odwróciłem sie i wpadłem na kogoś.
-Jejku, przepraszam-usłyszałem
-Nic sie nie stało-uśmiechnąłem sie
Przyjrzałem sie tej osobie. Wysoka blondynka o niebieskich oczach i dołeczkach w policzkach. Wpatrywała sie we mnie i uśmiechała delikatnie.
-Jestem Jennifer-przedstawiła sie
-Frank Iero
-Jesteś tu z kimś?-spytała
-Em... Ze znajomymi
-A już myślałam, że sie do ciebie dosiąde-uśmiechnęła sie szeroko
Chwila... Czy ona mnie właśnie podrywa? Jakaś dziewczyna mnie podrywa? Ktoś podrywa to dziwne, okropnie wyglądające zombie? Nie wierze. Tylko co jej powiedzieć? Przecież nie będe jej robił nadziei.
-Moge z tobą usiąść, ale nie licz na coś więcej. Możemy być przyjaciółmi-odparłem
Chwilowo zawahała sie.
-Od czegoś trzeba zacząć-nie traciła uśmiechu
Mrugnąłem porozumiewawczo do Mikey'go a Alice uśmiechnęła sie zachęcająco. Nie będe podrywał dziewczyn. Nie kręcą mnie.
Przysiadłem z Jennifer przy stoliku. Zaczęliśmy rozmawiać. Dowiedziałem sie, że jakiś miesiąc temu sie tu przeprowadziła, nie zna zbyt wielu osób, lubi rysować i fotografować i ogólnie cieszy sie życiem.
-A ty co możesz o sobie powiedzieć?-spytała
-Hm.. No cóż... Mieszkam w tym mieście od dzieciństwa i jakoś nie mam zamiaru sie wyprowadzać. Mam tylko dwóch prawdziwych przyjaciół... I też lubie rysować-uśmiechnąłem sie delikatnie
-A hm... Masz kogoś?
Czy kogoś mam? W moim sercu? Tak. W moim życiu? Nie.
-Nie. Ale nie szukam nikogo. Przepraszam
Porozmawialiśmy jeszcze jakiś czas, aż w końcu musiała pójść. Podałem jej swój numer telefonu, bo naprawdę miło się z nią rozmawiało. Znaczy, póki nie poruszała tematu miłości. A tak po za tym, to polubiłem ją.
-No i jak? Fajna?-spytała ucieszona Alice
-Alice, daj spokój. Po pierwsze nie gustuje w dziewczynach, a po drugie... -urwałem
Objęła mnie ramieniem.
Po co oni wszyscy sie tak o mnie martwią? Będe sobie tęsknił za Gerardem. Mimo tego, że nie powinienem. Nie jest tak łatwo zapomnieć o kimś z kim tyle cie łączyło. Ale kiedyś mi przejdzie. Kiedyś nastaną te lepsze czasy. Muszą.
Kilkakrotnie myślałem, aby stąd uciec. Nie wiadomo gdzie, nie wiadomo na ile. Po prostu zniknąć z tego miejsca. Rozpocząć nowe życie, nową przygode.  Jedyne co mnie tutaj trzyma, to świadomość, że jestem ważny dla Alice i Mikey'go. A oni są ważni dla mnie. Gdybym miał uciec to tylko z nimi.

środa, 27 marca 2013

XIV. "You might wake up and notice, you’re someone you're not"



Nie jestem jakoś specjalnie zadowolona z tego rozdziału... :P (Będziecie miały okazje powkurzać sie na Gerarda xd)
Fun Puppy chciałam Ci z całego serca podziękować <3 Dzięki tobie dobiłam dzisiaj do 1000 *u*
No i ten... Napisze dla was kiedyś one shota z Frankiem i Mikey'em xd
A więc.. wnikajcie w umysł Gerarda :3
Z dedykacją dla mojej przyjaciółki Marty, która pomogła mi z pisaniem poprzedniego rozdziału :3
_____________________________________________________   

Gerard

Nadal było mi głupio, że zraniłem Franka, ale za to byłem szczęśliwy z Lindsey. Wszystko było jak dawniej. Jestem zadowolony, że podjąłem taką, a nie inną decyzje.
-Nie zgadniesz na kogo wpadłam w sklepie-usłyszałem
-No na kogo?-zaciekawiłem sie
-Na Franka, tego gitarzyste z zespołu...Cholera, nie pamiętam nazwy!
-Franka?-powtórzyłem zdziowny-Franka Iero?
-Tak...To takie dziwne? Znacie sie czy coś?
-Znamy...-odparłem
Położyła zakupy na podłodze i siadła obok mnie na kanapie. Popatrzyła w moje oczy i chwile siedziała cicho.
-Nie lubicie sie?
-To nie tak...-zacząłem-Bo wiesz... Ja sie z nim umawiałem...
-Umawiałeś sie z facetem?-zdziwiła sie
-Taa... Ale to już przeszłość
-No to musiałeś być bardzo zdesperowany
Uśmiechnęła sie i cmoknęła w usta.
Zdesperowany... Może faktycznie byłem zdesperowany i nigdy nie czułem nic do Franka? Nie. Czułem coś do niego. Zależało mi na nim. Był dla mnie najważniejszą osobą na świecie. Ale to już przeszłość. Znowu mam Lindsey. Znowu byłem szczęśliwy, mając ją u swojego boku.I tak miało pozostać.
-Pomożesz z zakupami?
-Jasne-uśmiechnąłem sie
Nie miałem wątpliwości, to dobra decyzja że do niej wróciłem. Brakowało mi jej.Z nią mógłbym stworzyć prawdziwą rodzine. Wiem, że zostawiła mnie bez słowa, ale postanowiłem dać jej sznase. W końcu każdy zasługuje na drugą szanse. Pewnie sam kiedyś będe jej potrzebował.
Podczas chowania zakupów do lodówki usłyszałem dźwięk telefonu.Nie spoglądnąłem na numer, tylko od razu odebrałem.
-Gerard, kurwa coś ty narobił?!-usłyszałem
Mikey. Troche mnie to zatkało, bo on raczej rzadko przeklina....
-O co chodzi?
-Frank sie przez ciebie ciął!
O mało co telefon nie wypadł mi z ręki. Obiecałem kiedyś, że nikomu nie dam go skrzywdzić, a teraz sam go skrzywdziłem. Skrzywdziłem mojego biednego misiaczka. Nie chciałem, ale tak było lepiej. Przecież on zasługuje na kogoś lepszego niż myślący tylko o sobie dziennikarz.
Zacząłem myśleć o wszystkich rzeczach które zrobiłem. Ok, jestem beznadziejny. Olałem wszystkich moich starych przyjaciół, choćby Ray'a z którym przyjaźniłem sie od dzieciństwa. Jeden z kumpli nawet niedawno miał pogrzeb, a ja nie przyszedłem. Nie chciało mi sie iść na pogrzeb własnego przyjaciela. Kogoś z kim tak wiele mnie łączyło. Równie dobrze to mogłem być ja i to on mógłby nie przyjść na mój pogrzeb. Olałem to wszystko. Tak po prostu.  Poczułem sie beznadziejnie. Zrobiłem to wszystko dla Lindsey? Porzuciłem przyjaciół dla niej? To bezsensu. I jeszcze do tego Frankie... On nie może sie zabić. Nigdy na to nie pozwole.
Wziąłem do ręki kartke. Wylałem całe swoje uczucia na papier.
So long to all of my friends
Everyone of them met tragic ends
With every passing day
I’d be lying if I didn’t say
That I miss them all tonight
And if they only knew
What I would say
If I could be with you tonight
I would sing you to sleep
Never let them take the light behind your eyes
One day, I’ll lose this fight
As we fade in the dark
Just to remember you will always burn as bright

-Co robisz?-usłyszałem i już po chwili Lindsey siedziała na moich kolanach
-A, pisze jakieś tam bzdety-odparłem
Niespecjalnie zależało mi na tym, żeby to zobaczyła. Mówiłem jej o wszystkim, ale ta jedna rzecz mogłaby zostać tylko dla mnie. Lindsey w sumie nigdy nie była osobą zbytnio ciekawską. Wiedziała gdzie leży granica. Nie obchodziło jej aż tak życie innych. Uważała że to ich sprawa.
Wziąłem kartke i schowałem do kieszeni w spodniach. Może powinienem to dać Frankowi? Może chociaż to polepszy sytuacje? Albo w sumie lepiej będzie jeśli on po prostu o mnie zapomni. Nauczy sie żyć beze mnie. Znikne z jego życia. A on z mojego. Zapomnimy o tym wszystkim i będziemy udawali że to nigdy nie miało miejsca. Przeszłości nie można rozpamiętywać. Mimo tego że często boli. Pierwsze miesiące będą ciężkie, a potem już jest z górki. Tyle, że dla Franka to będzie troche trudniejsze. A co jeżeli coś mu sie stanie? Czy jeżeli wylądowałby w szpitalu, odwiedziłbym go? Pewnie nie. Wolałbym mu sie nie pokazywać, żeby nie pogorszyć sprawy. Po za tym nie chciałbym go widzieć w takim stanie. W jego oczach kryło by się tyle bólu i cierpienia... Ok, przestań myśleć o Franku. Na kolanach właśnie siedzi całe twoje życie, nie zepsuj tego.
Tej nocy Frank śnił mi sie po raz pierwszy. Śniło mi sie, że Mikey znalazł go całego zakrwawionego i potem walczył o życie w szpitalu. Byli przy nim wszyscy. Prawie wszyscy. Nie było mnie. Osoby, która miała być na zawsze. Ten sen, albo o bardzo zbliżonej treści, nawiedzał mnie co noc. Za każdym razem budziłem sie z przerażeniem. Co jeżeli sen okaże sie rzeczywistością? Musiałem odrzucać od siebie takie myśli i skupić sie na moim życiu.
W końcu z każdym miesiącem, stopniowo zapominałem o tym co było. Znaczy... Jakieś wspomnienia pozostaną na zawsze, ale nie myślałem tak o tym. Zacząłem nowe życie. Marnowałem wiele szans, ale teraz na pewno niczego nie spieprze. Nie mógłbym. Jeżeli kolejnej osobie zniszcze życie, to rzucam sie pod pociąg. Tak, to była by dobra kara, za wszystkie rzeczy których sie dopuściłem.A było ich naprawdę sporo.
Czy ja zawsze taki byłem? Nie przypominam sobie, żebym kiedyś był takim myślącym o sobie, egoistycznym dupkiem. Zasnąłem jako troskliwy Gerard i obudziłem sie jako zupełnie inna osoba. Tylko czemu nie chce mi sie tego zmieniać? Przecież mógłbym. Mógłbym sprawić, że wszystko będzie w porządku. Ale wole zając sie swoim życiem, nie zważając na problemy innych. Czy to Lindsey mnie tak zmieniła?

poniedziałek, 25 marca 2013

XII. "But where's your heart?"

Na wstępie pragne powiedzieć, że was kocham :D
Jak zobaczyłam te wasze komentarze to po prostu wiedziałam, że musze dzisiaj dodać kolejny rozdział :D
  Zdobyłam 850 wyświetleń w 2 tygodnie *u*
Rozdział z dedykacją dla Fun Puppy i ~Till których komentarze po prostu kocham xd <3 Sprawiłyście że mój dzień stał sie lepszy ;D I też uważam że Gee to @#$%^ Biednej księżniczki Franczeski sie nie zostawia samej ;___; 
I jeszcze z dedykacją dla Zoombie bo twój komentarz bardzo mnie ucieszył :3
Troche sie rozpisałam... xd 
No to jeszcze raz, kocham was :* <przytula każdego z osobna>
_____________________________________

 

Frank

Stałem pod drzwiami z 10 minut. Nie wrócił. Odszedł. Po prostu odszedł. Tak bez słowa. Po tym wszystkim co razem przeszliśmy. I mieliśmy przejść. Nie, to nie mogła być prawda. Po prostu nie mogła.
Położyłem sie na łóżku i podkuliłem nogi. Nie ma go i nie będzie. Wszystko co mówił było kłamstwem. Okłamał mnie. Miał być na zawsze i jeszcze dłużej.
Po moim policzku popłynęła łza. Myślałem, że byliśmy dla siebie stworzeni, a tu sie okazuje że nie. Czy ja zrobiłem coś nie tak? Przecież nikt nie odchodzi bez powodu. Coś musiało sie stać. Może uznał, że taki związek jest bez przyszłości? Może zechciał założyć prawdziwą rodzine? Zapragnął mieć dzieci?
Poduszka była już mokra od moich łez. Nawet nie próbowałem ich powstrzymywać. Teraz moje życie już totalnie nie ma sensu.
Postanowiłem ze sobą skończyć. Nie miałem nikogo, nie miałem żadnego wsparcia. Po co miałem żyć? Po to aby nadal być ranionym? Być nieszczęśliwym? Gdybym umarł to i tak nikogo by to nie obchodziło.Pewnie nawet moi rodzice nie przyszliby na pogrzeb.
Wstałem i poszedłem w strone sypialni. Tak jak myślałem w szufladzie nadal były żyletki. Od kiedy tylko pamiętam zadawałem sobie ból. Będąc nastolatkiem odkryłem, że dzięki temu nie myśle o przykrych rzeczach. Uciekam od rzeczywistości. Skupiam się na bólu fizycznym.
Przysiadłem na łóżku. Nie chciało mi sie nawet ciąć. Nie chciałem sie zabić, ale tym bardziej nie chciałem żyć. Położyłem sie, a jakieś 10 minut później zasnąłem.
Obudziły mnie promienie słońca. Niechętnie otworzyłem oczy, ciężkie od łez. Dotarło do mnie, że to nie był sen i że faktycznie odszedł. Sięgnąłem po żyletke leżącą na szafce. Przyłożyłem sobie do nadgarstka i chwile sie wahałem. W końcu powoli przejechałem po ręce i już po chwili na pościel kapały czerwone krople krwi.
Usłyszałem huk i szybko otarłem łzy.
-Frank! Jesteś tu?
Odłożyłem żyletke i ubrałem bluze aby zasłonić ślady. Powoli zszedłem po schodach.
-Mikey? Co ty tu robisz?-zdziwiłem sie
-Przyszedłem sprawdzić co z tobą-odpowiedział
Czyli jednak byłem dla kogoś ważny. Chociaż jedna osoba przyszłaby na mój pogrzeb.
Poczułem jak struga krwi spływa po mojej ręce. Spojrzałem w dół i zobaczyłem że na podłodze jest już kilka kropli. Popatrzyłem na Mikey'go. Już to zauważył.
-Frank-westchnął-Ja wiem, że mój głupi brat cie zranił, ale prosze, nie rób tego
Zranił mnie? On zabrał część mnie. Część mojego serca. Zostawił tylko marne wspomnienia, które będą nawiedzały mnie co noc.
-Mikey... dlaczego on odszedł?
Popatrzył na mnie zaskoczony. Wpatrywał sie przez chwile w swoje buty, ale w końcu sie odezwał:
-Wiesz Frank, to nieistotne
-Powiedz!-rozkazałem i wybuchnąłem płaczem
Zapadła cisza. Było słychać jedynie moje szlochanie. Długo wahał sie co mi powiedzieć i jak mi to powiedzieć.
-On... on wrócił do Lindsey
Wrócił do dziewczyny o której ja pomagałem mu zapomnieć. Zraniła go, a on i tak jej ponownie zaufał. Zapomniał o tym co ja dla niego zrobiłem. "Na zawsze razem", póki nie wpieprzy sie trzecia osoba. Miało być tak wspaniale. Chciałem mu zrobić niespodzianke że już wróciłem, ale to on zrobił niespodzianke mi. I to nie do końca miłą. Czyli nic nigdy dla niego nie znaczyłem. Byłem tylko głupim pocieszeniem po Lindsey. Byłem dla niego zabawką. Miał gdzieś moje uczucia.
-Frank, będzie dobrze-uśmiechnął sie Mikey-Znajdziesz kogoś kto cie naprawdę pokocha
Nie wierzyłem w to. Myślałem, że to Gerard mnie naprawdę kocha. Że zależy mu na mnie.  Ale jemu przez cały czas zależało na Lindsey. Na tej głupiej suce. Oszukał mnie. Po prostu oszukał.
-Pójdziemy sie gdzieś przejść?-spytał Mikey-Wspaniała pogoda dzisiaj
Zaprzeczyłem. Wole siedzieć w domu, w samotności. Nie chce żeby ludzie mnie widzieli w tym stanie. Ani ja nie chce widzieć ludzi. W tym małym mieście nietrudno byłoby trafić na Gerarda. Nie wiem jakbym zareagował gdybym go zobaczył. Upadł i po prostu płakał? Rzucił sie na niego prosząc by wrócił? Odszedł bez słowa? Wygarnął mu co o nim myśle?
-Frank, musisz stać sie silny-odezwał sie blondyn po chwili milczenia-A ja ci pomoge
Spojrzałem na niego zaskoczony. Czemu miałby mi pomagać? Tylko dlatego, że coś łączyło mnie z jego bratem? Może czuje sie winny? Tylko czy mi można pomóc? Czy ja chce otrzymać tą pomoc? Samemu sie z tym wszystkim nie zmierze. Po prostu przegram tą walke. Umre. Już umieram od środka.
Przysiadłem na schodach, a Mikey w tym czasie pozbierał niebezpieczne przedmioty. Wiedziałem, że sie polubimy, ale nie wiedziałem że on sie będzie aż tak o mnie martwił. Po chwili przysiadł obok i podwinął mi rękaw.
-Głupi Gerard-stwierdził
Idiota! Przecież go zostawiła, a on ma zamiar do niej tak po prostu wrócić?! Kiedy Frank jest szczęśliwy, coś zawsze musi sie spieprzyć. ZAWSZE.
-Jaka jest Lindsey?-spytałem
-Hm... Szczerze mówiąc... Nienawidze jej. Według mnie nie pasuje do Gerarda. Chyba jedyne co ich łączy to miłość do muzyki. Jest strasznie wredna, myśli głównie o sobie, zawsze zadowolona, a według Gerarda jest wyjątkowa.
Musiała być wyjątkowa, skoro tak bez niczego do niej wrócił. Wszystko straciło jakikolwiek sens.
-Jestem zmęczony, chyba sie położe-stwierdziłem
Mimo tego, że przecież niedawno sie obudziłem, to byłem strasznie padnięty.
-Posiedzieć z tobą?-spytał
-Nie trzeba
Po co on to wszystko robił? Nawet sie zbytnio nie znamy. Po jednym spotkaniu już tak bardzo mnie polubił? 
Może Mikey miał racje. Prędzej czy później chyba trafie na kogoś kto mnie pokocha.

* * *

Pierwszy tydzień spędziłem w łóżku co jakiś czas wstając do toalety. Mikey cały czas mnie odwiedzał i zmuszał do jedzenia i pilnował żebym nie zrobił sobie krzywdy. Łzy nadal leciały mi policzkach przez prawie cały czas.
-No prosze, rusz sie z domu-błagał Mikey-Chociaż na chwile. Do sklepu obok
-Dobra-poddałem sie w końcu
Musiałem wyglądać naprawdę strasznie bo ludzie dziwnie patrzyli w moim kierunku. Idąc do sklepu starałem sie nie patrzeć na innych. Bałem sie że gdzieś zobacze Gerarda. Mikey pare razy musiał mnie szturchać, bo wpadłbym na drzewo albo znak.
W sklepie blondyn poszedł w strone owoców, a ja na słodycze. Nienawidze swojego niskiego wzrostu. Ledwo dotykałem ręką półki, a co dopiero miałbym ściągnąć z niej czekolade.
-Może pomóc?-usłyszałem przyjazny głos
Obok mnie stanęła jakaś czarnowłosa dziewczyna. Miała podarte rurki, koszulke z Iron Maiden i glany. Podała mi do ręki czekolade.
-Dzięki-odparłem i chciałem sie wycofać
-Hej, ty przypadkiem nie grasz w zespole...?-zaczęła-Nazwa mi teraz wyleciała z głowy...Jesteś gitarzysta, Frank?
Spojrzałem na nią zaskoczony. Jakaś dziewczyna mnie poznała. W sklepie.
-Jestem Lindsey-uśmiechnęła sie
Lindsey? Nie no, przecież ze sto dziewczyn w tym mieście może mieć tak na imie. Nie, to nie może być ona. Nie jest w stylu Gerarda. No dobra, może jest troche w jego stylu. Nawet bardzo. Nie, to nie ona.
-Ładne imie-uśmiechnąłem sie
-Dziękuje. Moge prosić o autograf?
-Nie ma problemu
Wyciągnęła z torebki jakiś notesik i długopis. Podpisałem sie i chwile jeszcze pogadaliśmy.
-Frank! Tu jesteś!-usłyszałem Mikey'go
Po chwili chłopak stanął obok mnie i spiorunował wzrokiem dziewczyne.
-Cześć Mikey-powiedziała zimno
-Hej Lindsey-odpowiedział tym samym tonem
Spojrzałem na Mikey'go a potem na dziewczyne. Czyli to jednak ta Lindsey. Ta która zabrała mojego Gerarda. Skoro ona tu była, to Gerard też mógł sie gdzieś tu kręcić.
-Mikey idziemy?-spytałem
-Tak-odpowiedział nadal piorunując wzrokiem czarnowłosą
Wychodząc ze sklepu znowu miałem łzy w oczach. Wiedziałem że to będzie zły pomysł, żeby wyjść z domu. Mogłem siedzieć sam w tych czterech ścianach, pogrążony we własnych myślach i wspomnieniach.

niedziela, 24 marca 2013

XI. "The harder part of this is leaving you"



Nadal jestem pogrążona w żałobie, ale już jest lepiej niż wczoraj. Nadal do mnie nie dociera, że to po prostu koniec. Po tych wszystkich latach... Czuje sie okropnie, ale przynajmniej umiem poskładać zdanie ;P
Tym rozdziałem raczej nie poprawie wam humoru ;_; xd Ale i tak mam nadzieje, że sie spodoba ;3
No i dziękuje za wyświetlenia i komentarze :D
Rozdział dedykuje wszystkim Killjoys'om, które również są pogrążone w żałobie <3    Kocham was wszystkich :*
 _____________________________________
 
Gerard

Nienawidzę siebie. Jestem naprawdę beznadziejny.
Podczas nieobecności Franka, zadzwoniła do mnie Lindsey.  Poprosiła o kolejne spotkanie, tak żeby pogadać jak dobrzy przyjaciele. Zgodziłem sie, bo i tak mi sie nudziło.
Poszliśmy na spacer po parku. Szczerze mówiąc nigdy nie lubiłem chodzić po parku. No chyba że zna się wyjątkowe miejsce. Tak to, wszędzie biegają drące sie dzieciaki i prawie wszędzie widać obściskujących sie zakochańców. A z Frankiem to troche nie wypada sie obściskiwać ze względu na te drące sie dzieciaki. Skomplikowane.
Wracając do tematu. Przechadzaliśmy sie po parku i rozmawialiśmy. Tak jak za dawnych lat. Nic konkretnego i nic ważnego, jednak miło sie rozmawiało.
-Zafarbuj sobie kiedyś włosy, na czerwony na przykład-zaśmiała sie
-Haha, no jeszcze czego?-wybuchnąłem  śmiechem.
Przybliżyła sie i chwyciła mnie za ręke. Spojrzałem na nasze splecione dłonie. Pozwoliłem jej na to. Nie widziałem problemu. Przecież trzymanie sie za ręce nic nie znaczy...Nie?
-Pamiętasz? Na tej ławce napisaliśmy nasze inicjały-wskazała wolną ręką
Podążyłem za jej palcem. Pamiętna ławka. Były jej urodziny. Piękny, słoneczny dzień. Wpierw zabrałem ją na kolacje, a potem wracaliśmy przez ten park. Stwierdziła że potrzebuje odpoczynku, więc usiedliśmy na tej ławce. "Hej, niech ta ławka będzie naszą ławką. Napiszmy tu nasze inicjały"-rzuciła pomysłem. Wziąłem jakiś scyzoryk, który leżał koło ławki i napisałem "L.B+G.W=<3".
Przysiedliśmy na niej. Ukradkiem spoglądnąłem na Lindsey. Tak bardzo mi jej brakowało. Zawsze uwielbiałem wyjątkowe osoby. Takie jak Lindsey i Frank.
-Troche już sie nie zgadza-stwierdziła patrząc na napis
Chciała we mnie wywołać poczucie winy i chciała sprawić bym sie na nią rzucił i krzyknął "Kocham cie Lindsey". Ale nie zrobie tego. No chyba, że pragnąłem jej tak jak ona mnie. Nie, przecież to niemożliwe.
-Gerard... Mówiłeś, że już kogoś masz... Jaka ona jest?-spytała
Ona? A tak, Lindsey nic nie wie. I sie nie dowie. Nic jej nie będe wspominał o Franku. Bo i po co? Żeby mnie wyśmiała?
-No wiesz... Wyjątkowa, prześliczna... Długo by wymieniać
Długo sie we mnie wpatrywała, ale ja unikałem jej wzroku. Rozglądałem sie po całym parku, byle by tylko nie spojrzeć na nią, by tylko nie spojrzeć w jej oczy.
-Gerard, popatrz na mnie-poprosiła
Niechętnie na nią zerknąłem. Jej brązowe oczy wlepiały sie we mnie. Jej palce wplotły sie w moje. Brakowało mi jej dotyku i jej bliskości. Problem był taki, że nie powinno mi tego brakować. Miałem Franka i to mi powinno wystarczyć. Ale najwyraźniej mi nie wystarczało. Nie chciałem rezygnować z któregoś z tej dwójki, ale nie mogłem mieć ich obu. Musiałem wybrać. Nie mogłem oszukiwać Lindsey i Franka. Nie mogłem oszukiwać siebie. Czy ja kochałem ich obu?
Pochyliła się nade mną i musnęła ustami mój policzek. Mimo tego, że nie powinienem, obróciłem głowe, tak że nasze usta się dotknęły. Byliśmy chwile złączeni w tym delikatnym pocałunku, aż w końcu dotarło do mnie co robie. Oderwałem sie od niej i zerwałem sie z ławki. Szybkim ruchem przeczesałem włosy i spojrzałem w jej strone. Patrzyła na mnie ze swoim zwycięskim uśmieszkiem. Ona wiedziała, że prędzej czy później sie przełamie.
-Może jednak do mnie wrócisz?-spytała
Chce wrócić? Być może chce. Ale nie chce stracić, a już tym bardziej ranić Franka. Kogoś zranie na pewno. Miałem zranić chłopaka, który znaczył dla mnie tak wiele? Miałem zranić dziewczyne za którą tak bardzo tęskniłem?
-Gerard...-zaczęła sie niecierpliwić
Na pewno pożałuje tej decyzji. Ale wtedy już nie będzie odwrotu. Spojrzałem na nią jeszcze raz. To przenikliwe spojrzenie, ta jej prześliczna twarz.
-Wróce-odezwałem sie w końcu
To na pewno jest poprawna decyzja. Po za tym tak będzie lepiej. Taki związek na pewno ma lepszą przyszłość niż związek z Frankiem. No bo jakby to wyglądało? Rodzice by go nie zaakceptowali, dzieci byśmy nie mieli... Związek bez przyszłości.
-Zamieszkajmy u mnie-zaproponowała
Nie miałem nic przeciwko. Musiałem tylko iść do domu Franka po swoje rzeczy.
Wślizgnąłem sie do domu. Miał wrócić dopiero jutro, a tu taka niespodzianka, że zastałem go śpiącego na kanapie. Jak najciszej przeszedłem do sypialni i zacząłem zbierać swoje rzeczy.
-Wyjeżdżamy gdzieś?-usłyszałem
Odwróciłem sie i zobaczyłem zaspanego Franka. Przecierał ręką oczy i spoglądał na rzeczy porozrzucane po pokoju. Przeczesałem włosy i zamknąłem oczy.
-Nie Frankie. To ja wyjeżdżam-odezwałem sie w końcu-Nawaliłem
Patrzył na mnie i nie mógł uwierzyć w to co mówie.
-Ty.. ty mnie zostawiasz?
-Tak-odparłem-Przepraszam.
Wziąłem walizke i ruszyłem w strone drzwi. Usłyszałem za sobą cichutkie kroczki. Zatrzymałem sie pod drzwiami.
-Przepraszam cie Frank. Ciężko mi cie zostawiać, ale tak będzie lepiej. Trzymaj sie-podszedłem do niego i pocałowałem go w czoło
Nie próbował mnie zatrzymać. To nawet lepiej. Po moich policzkach spłynęło kilka łez. Tak będzie lepiej. Dla mnie. Dla niego.