wtorek, 19 marca 2013

VIII. "Can I be the only hope for you, because you're the only hope for me"

Na wstępie pragnę powiedzieć, że nie jestem w pełni zadowolona z tego rozdziału :P Okaże sie że z Gerarda jest troskliwa matka xd Nie no, nie nabijam sie z Gerdzia <3
Rozdział z dedykacją dla Olki, która zarzuciła mi ten pomysł :* Kocham cie :D Boje sie co ta twoja główka jeszcze skrywa xd
I z dedykacją dla Fun Puppy (wiedz że czekam na kolejny rozdział potworze :3 :*)
No to chyba tyle :3 
Od razu zapowiadam, że kolejny rozdział jest w połowie napisany i jeżeli uda mi sie całe to badziewie przepisać to dodam to jutro. 
_________________________________



Gerard

W godzine udało mi sie pozbierać najważniejsze rzeczy. Miałem rozpocząć nowe życie z Frankiem. Nowe życie bez alkoholu i Lindsey. A Frank był dla mnie jedyną nadzieją. Kto by pomyślał że życie da mi taką szanse? Na pewno jej nie zmarnuje. Ok, zazwyczaj szanse przechodziły mi obok nosa, ale teraz czegoś sie nauczyłem.
Siedziałem przed kominkiem i patrzyłem na płonące rzeczy Lindsey. Wreszcie pozbywam się z czystym sercem tego badziewia. Spojrzałem w strone barku. Nie. Kończymy z tym. Już nie potrzebuje alkoholu do szczęścia.
Szedłem z walizką w strone domu Franka, kiedy zaczęło padać.
-Kurwa-przeklnąłem pod nosem
Gdy doszedłem pod dom Franka byłem już cały mokry.
-Boże, jak ty wyglądasz?!-przeraził sie wpuszczając mnie do środka
Można sie domyślić. Przemoknięta kura. Czarne włosy lepią sie lub odstają z każdej strony. Poszedłem sie przebrać, a Frank przyniósł jakiś koc żebym sie ogrzał. Miłe uczucie kiedy ktoś stara sie, aby nic ci sie nie stało i abyś czuł sie jak najlepiej. Ciesze sie że go poznałem. Gdyby nie on pewnie nadal upijałbym sie tęskniąc za Lindsey. Frank przyniósł mi kubek kawy i przytulił sie do mnie aby mnie ogrzać.
-Skarbie, musze iść na próbe-poinformował  mnie
-W porządku-uśmiechnąłem sie i pocałowałem go w policzek
Kiedy wyszedł, nie miałem zbytnio co robić. Zacząłem spacerować po domu. Mimo tego, że nie powinienem pogrzebałem troche w jego rzeczach. Znalazłem między innymi notatnik z piosenkami i albumy ze zdjęciami. Jakaś sterta rysunków. Większość to były różne zwykłe rzeczy na przykład szklanka z wodą czy coś, jednak kilka ostatnich mnie zaskoczyło. Przedstawiały mnie, albo nas razem. To było urocze.Nawet nie wiedziałem, że Frank też lubi rysować. No i ma talent.
Zastanowiłem sie jak to będzie w przyszłości. Moi rodzice poznali Lindsey i bardzo ją polubili, ale Franka nie mógłbym im przedstawić. Nigdy by nie zaakceptowali, że jestem innej orientacji. No chyba, że na łożu śmierci. Boże, o czym ja gadam? Tak czy siak, bałbym sie jak cholera. I tak nigdy mnie nie tolerowali. Codziennie słyszałem jakieś głupie docinki z ich strony, "Gerard, weź sie przebierz bo wyglądasz jak jakiś pedał" i wiele innych. Dlatego cieszyłem sie, że wreszcie sie od nich wyprowadzam. No, ale zobaczymy jak to będzie.
Siedziałem tak i myślałem, kiedy usłyszałem telefon. Frankie. Powiedział że jest w szpitalu. Wracając z próby delikatnie potrąciło go auto, ale nic poważnego mu nie jest. Boże święty, myślałem że zejde na zawał. Jeżeli mojemu misiaczkowi coś by sie stało...  Szybko ubrałem buty i kurtke i ruszyłem w strone szpitala. Nie zwracałem uwagi na ten cholerny deszcz i kałuże. Przeciętnie ta droga trwałaby z 25 minut, ale w moim morderczym, tempie i narażaniem życia na przejściach dla pieszych, udało mi sie dojść w ciągu 13 minut. W recepcji wytłumaczono mi gdzie mam się udać. Siedziałem pod drzwiami które wskazał mi jeden z lekarzy i w ciągu dalszym schodziłem na zawał.Wpatrywałem sie w te białe ściany, przechodzących ludzi i dosłownie wszystko, żeby tylko sie czymś zająć. Czas jak na złość, leciał bardzo powoli, tak jakby ktoś go spowolnił.
-Może pan do niego wejść-powiedziała w końcu pielęgniarka
Szybko wszedłem do pomieszczenia. Frankie leżał na łóżku z nogą w gipsie i na pierwszy rzut oka to tyle.Kiedy sie przyjrzałem, dostrzegłem jeszcze kilka potłuczeń i siniaków.
-Jezu, Frank-westchnąłem
-Gerard!-ucieszył sie-Mówiłem że nic mi nie jest
-Kurde, myślałem że umre!
Przysiadłem obok niego i chwyciłem jego dłoń. Spojrzał na nasze trzymające się ręce.
-Może puść, jeszcze ktoś coś pomyśli-stwierdził
-Niech se myślą co chcą. Pieprzy mnie zdanie innych!
Lekarz powiedział, że nic mu nie jest, że miał wiele szczęścia i że dzisiaj wypuszczą go do domu.
W domu było dość sporo problemów, głównie dlatego, że chyba wszędzie były schody. Wejść do domu to jeszcze nie problem, bo to marne 3 schodki, ale dostać sie do sypialni?! Przynajmniej 10 schodów! Dobra, niepotrzebnie siałem panike. Delikatnie wziąłem go na ręce.
-Co ty robisz?-zaśmiał sie-A jak mnie upuścisz?
-Zaufaj mi
Wniosłem go po schodach i z kopniaka otworzyłem drzwi do sypialni. Położyłem go na łóżku, a sam przysiadłem obok.
-Jak ty to w ogóle zrobiłeś?-spytałem
-No bo kurde jakiś kretyn jechał!-odpowiedział-Głodny jestem...
Jak zwykle. Frank w takiej chwili, kiedy ja umieram ze strachu czy przypadkiem coś mu sie nie stało, musi jeść. 
-Co chcesz?
-Ciebie-uśmiechnął sie szeroko
-To potem-mrugnąłem do niego
-No to... Pizze
-A coś co szybciej będe mógł przygotować?-zniecierpliwiłem sie
-Grr-mruknął-Naleśniki?
-I to rozumiem
-A potem ciebie
-Potem-uśmiechnąłem sie
Pochyliłem sie nad nim i pocałowałem go w czoło. Jak dobrze, że nic mu sie nie stało. 
Przyniosłem mu do łóżka gotowe naleśniki.
-Będziesz mi tak wszystko do łóżka przynosił?-zdziwił sie, a ja przytaknąłem głową
Obserwowałem jak je, co najwyraźniej mu nie odpowiadało. Chwila, on tego nie jadł, on to pochłaniał. Taki drobny, a tyle je. I potem sie dziwić że w lodówce prawie nic nie ma.   
 

1 komentarz:

  1. Mmm... podoba mi się C; Czekam na ciąg dalszy i będę tu zaglądać ;3

    OdpowiedzUsuń