piątek, 25 kwietnia 2014

Rozdział 3. "Feel calm, I belong, I'm so happy here."



Z lekkim opóźnieniem, ale no cóż... Obwiniajcie moją mamę, naprawdę.
Mam nadzieję, że nie ma błędów i ma to jakikolwiek sens.
Hah, nie ma.
Rozdział o wszystkim i o niczym, może w następnym zacznie się coś dziać.
Dziękuję za wszystkie komentarze, kocham was.
__________________________________
 
Tego dnia nic nie namalowałem. Nie miałem weny, inspiracji, czy jakiegokolwiek zapału.
Następnego dnia obudziłem się o 7, jednak nie chciało mi się wstawać. Pierwszy raz od dłuższego czasu, pojawiła się u mnie tęsknota za Lindsey. Brakowało mi kogoś, z kim mógłbym najzwyczajniej w świecie pomilczeć, kogoś kto mógłby się do mnie tulić bez okazji, kogoś przy kim codziennie bym się budził.
Lindsey i ja to były w zasadzie dwa różne światy. Ona była pracowita, zawsze miała jakieś zajęcie. Kiedy ona robiła porządki świąteczne, ja obijałem się na kanapie. Była uparta jak osioł, a ja z miłości zawsze jej ulegałem. Jedną z nielicznych rzeczy, jakie nas łączyły, była muzyka. Nigdy nie kłóciliśmy się, czego słuchać w samochodzie, kiedy zawoziłem ją do pracy.
Myślenie o byłej zaczynało psuć mój dobry humor, więc postanowiłem wstać i zrobić sobie śniadanie.
Przygotowałem tosty, kawę i włączyłem telewizję. Nie leciało nic ciekawego, jednak nie miałem ochoty na siedzenie w ciszy. Posiłek przerwał mi telefon brata.
-Halo?- odebrałem nadal jedząc tosta
-Cześć Gerard. Co tam?
-Właśnie jem śniadanie.- mruknąłem i zauważyłem, że mój tost jest przypalony- W jakiej sprawie dzwonisz?
-Miałbyś coś przeciwko, jeśli wpadłbym do ciebie na dwa albo trzy dni?- spytał
-Co?! Mikey, przyjeżdżaj kiedy chcesz, na ile chcesz!- ucieszyłem się. Z bratem byliśmy do siebie bardzo przywiązani i w dzieciństwie ciężko było nas rozdzielić. Chyba niewiele się zmieniło, bo nadal uwielbiamy spędzać ze sobą czas i nie lubimy być daleko od siebie.
-I wtedy powiem ci o czymś ważnym.- dodał, a ja wziąłem jakąś kartkę i zacząłem coś kreślić
-A nie możesz teraz?- zdziwiłem się
-Nie do końca. Dobra, to jedz w spokoju to śniadanie. Zadzwonię wieczorem i powiem dokładnie kiedy będę. Do usłyszenia braciszku.
Odłożyłem telefon na stolik i wtedy w mojej głowie pojawił się pewien obraz.
Dziewczyna, wysoka blondynka, w czerwonej sukience. Obrócona tyłem, z falującymi włosami.
Zrzuciłem rzeczy ze stołu, zabrałem kartkę i kredki i zacząłem szkicować. Chude nogi, na stopach ubrane czarne szpilki, krwistoczerwona sukienka sięgająca do kolan, w rękach bukiet róż i blond włosy powiewające na wietrze. W prawym dolnym rogu kartki napisałem "Alice".
Narysowałem dziewczynę, dokładnie tak, jak ją sobie wyobraziłem. I wtedy coś mnie olśniło. Ta dziewczyna, to jest dziewczyna Mikey'go. Na sto jebanych procent. O tym chce mi powiedzieć.
Zdziwiłem się słysząc własne myśli i zaśmiałem. Przecież to było bezsensu. Skąd miałem wiedzieć, że ma dziewczynę? I do tego, skąd miałem znać jej wygląd i imię? Telepatia?
Pewnie po prostu mi się przyśniła i teraz sobie przypomniałem. Innego logicznego wyjaśnienia nie było.
Zaniosłem rysunek do swojej "pracowni" i położyłem na podłodze, obok "Dzień dobry". Uśmiechnąłem się pod nosem. Obrazy przypominały mi moje dzieciństwo. Byłem dziwnym dzieckiem, które z trudem mogło usiedzieć na miejscu. Jednak wystarczyło dać mi kartkę i kredki, a już siedziałem spokojnie. W ogóle nie umiałem rysować, ale mimo wszystko moja babcia każdy obrazek wieszała na lodówce. Wierzyła w to, że kiedyś nauczę się malować i zostanę jakimś znanym artystą. Ja zawsze w to wątpiłem, ale chciałem, żeby była szczęśliwa, więc malowałem całymi dniami. W końcu moje rysunki były coraz lepsze, jednak potem pojawiło się gimnazjum i chyba dlatego przestałem cokolwiek malować.
Wyjrzałem za okno. Od kiedy tu przyjechałem cały czas świeciło słońce i wyglądało na to, że dzisiaj również będzie tak samo.
Zabrałem jedną ze swoich książek, koc i jakieś ciastka. Usiadłem na piasku przed domem i postanowiłem delektować się tą cudowną pogodą. Nawet nie otworzyłem książki, tylko rzucałem rozkruszone fragmenty ciastka mewom, znajdującym się kilka metrów ode mnie.
Przyjazd na wyspę był nie tylko dobry pod względem wypoczynku i poznania Ray'a, ale również nieźle działał na moje zdrowie. Rzadko zdarzało mi się cokolwiek zapomnieć i biodro coraz mniej dokuczało.
No i byłem szczęśliwy. Nie sądziłem, że kiedykolwiek po wypadku, będę się tak czuł. Ogólnie w moim życiu bardzo rzadko odczuwałem radość. Nie miałem się z czego cieszyć. A teraz szczęście daje mi malowanie, siedzenie na plaży czy zwykła rozmowa z Ray'em.
Wziąłem głęboki wdech i rozejrzałem się dookoła. Na lepsze miejsce nie mogłem trafić. Największym plusem było to, że panował tu taki spokój. Żadnych ludzi, cała plaża tylko dla mnie. Żadnych hałasujących nastolatków i płaczących dzieci. Tylko ja i moje myśli.
-Dzień dobry, Gerardzie.- usłyszałem znajomy głos i odwróciłem głowę w stronę rozmówcy.
-Witaj Ray.- uśmiechnąłem się i zrobiłem miejsce obok siebie na kocu.
Ray chętnie dosiadł się i spojrzał na książkę, jaką przy sobie miałem.
-Przyszedłem, żeby prosić cię o pomoc. Muszę po południu iść do lekarza, a opiekunka Elizabeth, która teraz z nią siedzi nie może zostać. Mógłbyś się nią zająć? To naprawdę nic trudnego.
-Jasne.- uśmiechnąłem się, choć z głębi duszy byłem przerażony. A co jeśli zacznie umierać? Przecież nie jestem lekarzem, nie znam się na tym.
-Wystarczy, że włączysz jej telewizję. Najlepiej jakąś brazylijską telenowelę.- zaśmiał się- Podoba ci się tutaj?- zmienił temat
-I to jak! To chyba najpiękniejsze miejsce na ziemi.- stwierdziłem
-A skoro już się tu pofatygowałem, to może pokażesz mi któryś z obrazów?
Spojrzałem na niego, a potem wstałem i zaprowadziłem Ray'a do domu.
Ray najpierw podszedł do obrazu tej dziewczyny, który dzisiaj zrobiłem. Przypatrywał się każdemu szczegółowi. Później podszedł do "Dzień dobry numer dwa".
-Wiesz co Gerard?- zaczął, po obejrzeniu wszystkich obrazów- Te obrazy są niesamowite. Jeździłem z Elizabeth na kilka wystaw, ale żadne obrazy nie mogą się równać z twoimi. I nie mówię tego, dlatego że cię lubię, tylko tak kurwa jest.- znowu spojrzał na moje dzieła- Może też powinieneś zrobić wystawę swoich obrazów?
-Co? Nie przesadzaj.- oburzyłem się. Nie były aż tak piękne, żeby pokazywać je obcym ludziom.
-Nie znasz się, to się nie odzywaj.- uciszył mnie Ray i na nowo przypatrywał się każdemu obrazowi po kolei.- Są naprawdę piękne. Ta dziewczyna jest śliczna.
Chciałem zaprzeczyć, ale wolałem się nie odzywać, bo w końcu kazał mi siedzieć cicho, więc tylko skinąłem głową.
Po południu rzeczywiście poszedłem do pani Elizabeth. Bałem się, że coś jej się stanie, a ja nie będę wiedział co zrobić, ale starałem się tego nie ukazywać.
Kiedy tylko Ray wyszedł, Elizabeth podała mi jakąś książkę.
-Co to jest?- zdziwiłem się i spojrzałem na okładkę
-Wiersze. Przeczytaj mi jakiś.- poprosiła
Spoglądnąłem zaskoczony na kobietę i wylosowałem jakiś wiersz.
-Robert Duncan "The Venice Poem". - odczytałem  i popatrzyłem na staruszkę
-Mój ulubiony.- ucieszyła się- Czytaj.
Westchnąłem i zacząłem czytać. Nie nadawałem się do czytania poezji, ale pani Elizabeth nawet nie zwróciła na to uwagi. Siedziała blisko mnie z przymkniętymi oczami, całkowicie wsłuchując się w słowa wiersza, który zapewne znała na pamięć.
Kiedy skończyłem, zamknąłem książkę i odłożyłem na stolik.
-Cudownie.- zachwyciła się- Ray mówił, że widział twoje obrazy i był zachwycony.
Na mojej twarzy pojawił się swego rodzaju grymas.
-Bez miłości ciężko się tworzy sztukę. Masz kogoś?- zapytała
-Miałem.- mruknąłem
-A więc twoja sztuka odzwierciedla twój ból.- stwierdziła i spojrzała na zegarek- O mój Boże, czas na mój program! Włącz szybko kanał 6, Geraldzie!
-Gerardzie.- poprawiłem kobietę i uśmiechnąłem się pod nosem. Sięgnąłem po pilota i włączyłem staruszce brazylijską telenowelę.
W połowie tego jakże pasjonującego serialu, Elizabeth przysnęła i cicho pochrapywała. Przykryłem ją kocem i wyłączyłem telewizję. Przypominała mi moją babcię. Przed śmiercią była dokładnie taka sama. Drobna, delikatna, troszeczkę nieogarnięta, zapominalska... Ale była wspaniałą kobietą. Próbowała mi pokazać, że świat jest piękny. Robiła dla mnie wszystko. Ale kilka lat temu zmarła... Choroba z nią wygrała. Jednak na zawsze pozostanie w moim sercu.
Przypatrywałem się śpiącej staruszce, kiedy usłyszałem, jak Ray wchodzi do mieszkania.
-I jak? -szepnął w moją stronę
-Bezproblemowo.- uśmiechnąłem się i jeszcze raz spojrzałem na śpiącą kobietę
-Dziękuję, że z nią posiedziałeś.- odwzajemnił uśmiech i poklepał mnie po ramieniu- Zostaniesz jeszcze? Przygotuję coś do jedzenia.
-Mogę zostać.
Podczas przygotowywania posiłku, zaczął mi opowiadać  swoim życiu. Dowiedziałem się, że jego ojciec chciał, by został prawnikiem. Ray nie chciał mu sprawić zawodu, więc rzeczywiście studiował prawo. Jednak po roku studiów, w gazecie dostrzegł ogłoszenie, że poszukują kogoś młodego do opieki nad starszą panią. Proponowano dosyć wysoką cenę i do tego mieszkanie staruszki znajdowało się na wspaniałej wyspie. I tak oto znalazł się przy Elizabeth.
-Ojciec nie odzywa się do mnie od kilku lat, ale nie przeszkadza mi to. Cieszę się, że tu trafiłem.- zakończył swoją historię
Kiedy Elizabeth się przebudziła, zjedliśmy razem spaghetti, a potem postanowiłem nie zawracać im już głowy i pójść do siebie.
Powolnym krokiem ruszyłem plażą w stronę mojego domu. Spojrzałem do góry i dostrzegłem na niebie kilka małych obłoczków. Czy tu kiedykolwiek pada?
Będąc w domu zaledwie od 4 minut, usłyszałem dzwonek telefonu.
-Halo?
-No hej braciszku.- usłyszałem Mikey'go- Nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli przylecę do ciebie jutro po południu?
-Jasne, że nie! Wbijaj!- ucieszyłem się
-Tęskniłem za tobą.- powiedział
-Takie romantyzmy, to ty zostaw na nasze spotkanie.- zaśmiałem się.
Pogadaliśmy jeszcze przez kilka minut, a potem powiedział, że idzie coś zjeść. Sam w sumie trochę zgłodniałem, ale wolałem coś namalować.
Wszedłem po schodach do swojej pracowni i rzuciłem okiem na ten rysunek dziewczyny. "Tajemnica". To było pierwsze co przyszło mi do głowy. Tajemnicze było to, że nagle postanowiłem narysować taką, a nie inną dziewczynę. I to akurat po rozmowie z bratem.
Przestałem zawracać sobie głowę, tak błahymi sprawami i zacząłem myśleć, co mógłbym namalować. Przymknąłem oczy i przypomniałem sobie dzisiejszy poranek, kiedy siedziałem na piasku, a przede mną skrzeczały mewy. Zacząłem wspominać, jak z moim bratem byliśmy młodsi i zawsze straszyliśmy te biedne ptaki.
I właśnie to chciałem ukazać. Stado mew, przerażone nadchodzącą postacią (kto by się nie przestraszył Mikey'go?). Więc zacząłem malować. Zacząłem koło 17 i męczyłem się do 23, a mimo to nadal nie był skończony.
Kilka minut po 23 zmęczenie wzięło górę, więc postanowiłem dokończyć dzieło o poranku.

czwartek, 17 kwietnia 2014

Rozdział 2. "I think about the little things that make life great"



Witam!
Dzisiaj trochę o wszystkim i o niczym. Ale bardziej o niczym. 
Przez święta raczej się nie pojawię, więc chciałam wam życzyć wesołych świąt :)
I tak na wszelki wypadek, bo naprawdę nie wiem kiedy się pojawię, informuję, że trzymam kciuki za tych co w tym roku piszą testy :D
Z dedykacją dla: Cat Eater (dziękuję za wszelkie rady :D) i Fun Puppy (tęskniłam za Tobą :c). 
Miłego czytania, czy coś.
xoxo Demolition Puppy
__________________________

Rano wychodząc z sypialni spojrzałem na mój wczorajszy obraz. Uśmiechnąłem się i przez głowę przemknęły mi słowa "dzień dobry", nawet nie wiem dlaczego. Ale właśnie tak nazwałem ten obraz. "Dzień dobry".
Kiedy zażywałem tabletki, usłyszałem dzwonek telefonu.
-Halo?
-No cześć Gerard.- odezwał się Mikey- Co tam?
-Jakieś 10 minut temu wstałem. Możesz mi zazdrościć, tu jest tak fajnie, spokojnie...- westchnąłem- A co u ciebie?
-Właśnie jadę do pracy.
-A swoją drogą, wczoraj postanowiłem, że znowu będę malował.- uśmiechnąłem się i mogłem się założyć, że mój brat też się uśmiechnął
-No to świetnie! Przynajmniej będziesz miał jakieś zajęcie. No dobra, to maluj tam sobie, odezwij się potem jak chcesz. Siemka!- rozłączył się
Nalałem do szklanki trochę soku pomarańczowego i postanowiłem, że spróbuję dotrzeć do tego dużego budynku, który widziałem spacerując po plaży.
Tym razem postanowiłem, że będę szedł bliżej morza, więc moje stopy były zanurzone w wodzie. Była dosyć chłodna, ale mimo to cudownie się chodziło. Po ponad półgodzinnym spacerku dotarłem do wyznaczonego miejsca.
-Dzień dobry.- odezwałem się z uśmiechem, w stronę jakiegoś chłopaka siedzącego na krześle, przy stoliku z dzbankiem lemoniady.
-Witam.- odpowiedział z uśmiechem i wstał. Podszedł do mnie i podał rękę- Nazywam się Ray Toro.
-A ja jestem Gerard Way- uścisnąłem jego dłoń i zafascynowaniem patrzyłem, jak jego afro powiewa na wietrze- Mógłbym się na chwilkę dosiąść?- spytałem jedną ręką wskazując na wolne krzesło, a drugą chwytając się za biodro
-Jasne, jasne. Może chcesz się też napić lemoniady?- spytał
-A z chęcią- odparłem i usiadłem na krześle
Po chwili chłopak wrócił z drugą szklanką i nalał mi z dzbanka lemoniadę. Zrobiłem kilka łyków i odłożyłem szklankę.
-Widziałem cię wczoraj jak tu zmierzałeś.- zagadnął- I już miałem nadzieję, że dotrzesz, ale wtedy zawróciłeś.
-Miałem jakiś czas temu wypadek i moje cierpiące biodro dało się we znaki, stąd ten odwrót- wyjaśniłem, uśmiechając się delikatnie- Przyjechałem tutaj odpocząć.
- Ja tutaj pracuję. Opiekuję się taką starszą panią, która jest właścicielką wszystkich tych domków na wyspie.
I zaczęliśmy rozmawiać. Urzekło mnie to, że nie wypytywał co to był za wypadek, jak się czuję i że nie współczuł. Nic mnie bardziej nie denerwuje. A z nim po prostu siedzieliśmy, piliśmy lemoniadę i gadaliśmy o różnych sprawach, tak jakbyśmy byli przyjaciółmi od kilku lat. A znaliśmy się dosłownie 10 minut.
-Dobra, muszę wracać do domu, bo pewnie pani Elizabeth się już obudziła.- odparł- Może chcesz wejść?
-Innym razem. W każdym razie, miło było cię poznać, Ray- uśmiechnąłem się
-Ciebie również, Gerard.
Wróciłem do domu cały obolały, ale szczerze mówiąc... Było warto tam iść. Wystarczyło spojrzeć na Ray'a, a człowiek już się uśmiechał. I to nie dlatego, że śmiesznie wyglądał. Po prostu dzielił się swoim szczęściem i optymizmem. Aż chce się żyć.
Wróciłem do mieszkania, zjadłem tabletki i poszedłem na górne piętro, żeby jeszcze raz rzucić okiem na obraz. Czegoś tam brakowało, ale jeszcze nie wiedziałem czego. Nie miałem siły nad tym myśleć, więc zabrałem paczkę papierosów i wyszedłem przed dom, posiedzieć na rozgrzanym piasku.
Zapaliłem papierosa i wpatrywałem się w grupkę mew, znajdujących się 8 metrów ode mnie.
Chcąc nie chcąc, zacząłem myśleć o wszystkich rzeczach, które spieprzyłem w swoim życiu.
Będąc w gimnazjum nie miałem przyjaciół i byłem nienawidzony przez wszystkich. Ale co się dziwić. Moja twarz wyglądała jak worek ziemniaków i byłem trochę gruby. W liceum udało mi się wrócić do formy, ale zacząłem pić i ćpać. Każdego dnia musiałem zrobić chociaż kilka łyków pieprzonej wódy. I to się tak ciągło przez 3 lata. Potem z trudem udało mi się przestać... I tak oto jestem tutaj. Mam 24 lata, żadnego pomysłu na przyszłość i kiepskie życie. Kiedy moja babcia zmarła, przepisała na mnie cały swój majątek, więc pracą nie musiałem się póki co martwić. Więc w zasadzie moje życie to bagno.
I nikogo tak naprawdę nie kochałem, oprócz Lindsey. Chociaż ciężko to nazwać miłością, skoro prawie ją zabiłem. Ale nigdy nie czułem czegoś takiego jak pokazują na tych głupich romantycznych filmach. Wielka miłość aż do śmierci, umieranie z tęsknoty bo nie widzi się ukochanej osoby od 5 minut... To nie dla mnie. Może kiedyś, pewnego dnia.
Po kilku minutach takich przemyśleń, marzyłem o napiciu się takiej zimnej wódki. Spojrzałem w stronę domu, jednak szybko odwróciłem wzrok. Musiałem być silny.
Mewy poderwały się do lotu i gdzieś poszybowały, zostawiając mnie samego. Leniwie wstałem z piasku i podreptałem do wody. Spoglądając w dół dostrzegłem kilka ładnych kamieni i muszli, które postanowiłem ze sobą zabrać. Pochyliłem się i podniosłem te najlepsze, a potem schowałem do kieszeni.
Wróciłem do mieszkania i od razu ruszyłem do mojej "pracowni". Na sztaludze nadal stał "Dzień dobry", a dookoła leżały brudne pędzle. Włączyłem radio i zacząłem ogarniać ten bałagan. Moja wyobraźnia nasuwała mi obrazy, które mógłbym namalować.
Kiedy zbliżał się zachód słońca, dostrzegłem na morzu jakiś statek. Mój umysł podsunął mi pomysł, aby namalować ten statek w świetle zachodzącego słońca. I tak też postanowiłem zrobić.
Słuchając jakiegoś radia z rockową muzyką zabrałem się za malowanie tego obrazu.
Na początku szło opornie, jednak już po pół godzinie obraz zaczął nabierać kształtu.
Kiedy skończyłem swoje dzieło było późno i dosłownie padałem na ryj.

* * *
Następnego dnia rano również miałem udać się do Ray'a. Jednak pierwsze postanowiłem jakoś nazwać obraz. "Dzień dobry nr 2" było zbyt oklepane, jednak to jedyne co przyszło mi do głowy. O dziwo, moje biodro nie cierpiało tak bardzo, więc postanowiłem zaryzykować i nie brać tabletek.  Dawno nie czułem się tak dobrze. Taki wypoczęty, spokojny, wręcz zdrowy i pełny sił.
Powolnym spacerkiem ruszyłem w stronę domu Ray'a.  
Kiedy zbliżałem się do wielkiego budynku, dostrzegłem, że przy stoliku siedzi nie tylko mój nowy znajomy, ale również jakaś starsza pani. Kiedy kobieta mnie dostrzegła, pomachała swoją drobną, chuda rączką, a ja nieśmiało odmachałem.
-Dzień dobry.- przywitałem się
-Witaj młodzieńcze.- uśmiechnęła się staruszka, tak że na jej twarzy pojawiło się jeszcze więcej zmarszczek
-Pani Elizabeth, to jest Gerard Way.- powiedział do niej Ray- Wynajmuje Wielki Koral.
-Wielki Koral?- spytała, unosząc brwi- Miejsce artystów. Jesteś artystą, Geraldzie?
-Gerard.- poprawiłem kobietę- W pewnym sensie...- mruknąłem
-W pewnym sensie? Artystą albo się jest, albo nie. Więc słucham młodzieńcze- nalegała
-Jestem.- poddałem się w końcu, a Elizabeth z zaciekawieniem na mnie spojrzała
-Sztuka to czasem jedyna ucieczka od rzeczywistości, czyż nie?- zaczęła, ale Ray szybko wtrącił, że musi zjeść swoje lekarstwa, więc zrezygnowała z dalszej wypowiedzi i z pomocą Ray'a ruszyła w stronę domu.
"Sztuka to czasem jedyna ucieczka od rzeczywistości". Chyba miała rację. Usiadłem na wolnym krześle i patrzyłem na chmury i próbowałem odczytać z nich jakieś kształty.
-Przepraszam za nią. Czasami ma takie napady filozofii- usłyszałem głos Ray'a
-Nic się nie stało. Całkiem sympatyczna pani- stwierdziłem z uśmiechem
-Ale ma już swoje lata. Miewa zaniki pamięci i wszystko ją boli.-odparł i usiadł na krześle. Podwinął rękawy swojej koszuli w kratkę i spojrzał na mnie.- Jesteś artystą?
-Maluję jakieś bzdety...-mruknąłem i zacząłem gapić się w piasek
-No to Elizabeth będzie zachwycona- ucieszył się
Powiedział mi, że pani Elizabeth jak była młodsza, to również malowała. Nie chwaliła się tym zbytnio, więc wiedziało tylko kilka osób. Nikt jednak nie widział jej obrazów, ani nie znał przyczyny porzucenia hobby. Teraz, po wielu latach nadal uwielbia chodzić na różne wystawy i podziwiać młodych artystów. Ray opowiedział mi także, że moje mieszkanie- czyli Wielki Koral- wynajmują przede wszystkim artyści. Więc może to nie był przypadek, że zwróciłem uwagę, akurat na ten dom? Chociaż w zasadzie nie uważałem siebie za artystę.
Elizabeth miała dużą rodzinę, jednak dwie jej siostry utonęły, jedna wyjechała do Francji i już nikt o niej nic nie słyszał, a jej ojciec zmarł na raka kilkanaście lat temu. Ma tylko Ray'a, który opiekuje się nią od trzech lat.
Porozmawialiśmy tak przez godzinę, a potem postanowiłem nie zawracać mu już więcej głowy i wrócić do siebie.
Od kiedy przyleciałem na Duma Key, zacząłem dostrzegać rzeczy, na które wcześniej nie zwracałem uwagi. Zacząłem dostrzegać piękno we wszystkim. Zacząłem cieszyć się życiem.
To czas, aby zacząć żyć. Wcześniej byłem tylko jakąś powłoką, bez uczuć, która po prostu pałętała się po świecie, bez konkretnego celu.
Akurat kiedy wróciłem do domu, przyjechał Bob z zakupami.
-Cześć Gerard.- uśmiechnął się, wyciągając z samochodu reklamówki
-Hej Bob.- odwzajemniłem uśmiech i podszedłem mu pomóc
-I jak? Malowałeś coś?- spytał podając mi jedną z lżejszych reklamówek
-Tak, namalowałem dwa obrazy...- odparłem i zabrałem jeszcze jedną siatkę- Matko, co ty tu nakupowałeś?
-A no takie tam... Najpotrzebniejsze rzeczy.
Wspólnymi siłami wnieśliśmy 5 reklamówek do mieszkania.
-Mógłbym zobaczyć twoje dzieła?- zapytał
Otworzyłem usta, żeby zaprzeczyć, ale w końcu tylko kiwnąłem głową i zaprowadziłem go na górę.
Wskazałem ręką na sztalugę, na której nadal stał "Dzień dobry numer 2", a potem na ścianę, pod którą leżał "Dzień dobry".
Bob najpierw zatrzymał się przy numerze 2. Z zachwytem wpatrywał się w obraz, co jakiś czas spoglądając na mnie.
-To jest niesamowite.- odezwał się w końcu
-Naprawdę?- zdziwiłem się i stanąłem obok niego, żeby spojrzeć na obraz
-Naprawdę.- potwierdził i podszedł pooglądać pierwszą wersję "Dzień dobry"
Przy tym obrazie również stał przez dłuższą chwilę, a ja tylko czekałem w milczeniu. W końcu podszedł w moją stronę i położył mi dłoń na ramieniu.
-Słuchaj Gerard... Masz niesamowity talent.- odezwał się, a ja pochyliłem głowę w dół, starając się zasłonić włosami. Nie lubię jak ludzie mnie chwalą i prawią mi komplementy.
-Dziękuję.- mruknąłem
-Maluj dalej. Tworzysz coś pięknego.- dodał- A teraz już idę. Do zobaczenia, Gerard.

wtorek, 8 kwietnia 2014

Rozdział 1. "Open your mind to a new world"

Witam!
Oto pierwszy rozdział tego badziewia. 
Cieszę się, że ktoś za mną tęsknił :D
A swoją drogą, co sądzicie o wyglądzie bloga? Zapomniałam wcześniej o to zapytać ;_;
Anyway, cieszcie się lub płaczcie.
Chciałam to zadedykować wszystkim czytającym i osobom, które sprawiają, że moje życie jest lepsze i nawet kiedy nie mam ochoty to się uśmiecham. 
Dziękuję wszystkim za wyświetlenia. I proszę o komentarze z błędami, hejtami czy czymkolwiek.
xoxo Demolition Puppy
_____________________________
 
 

Moje zaniki pamięci bywały naprawdę wkurwiające. I wszystko byłoby w miarę okay, gdyby nie to, że gdy nie mogłem sobie przypomnieć jakiegoś banalnego słowa, to przeklinałem, rzucałem wszystkim i najzwyczajniej w świecie się denerwowałem.
Moje zachowanie zaczynało przeszkadzać Lindsey, na którą czasami wrzeszczałem, nawet jeśli nic złego nie zrobiła.
Raz nawet ze złości rzuciłem w nią szklanką, tylko dlatego, że nie mogłem przypomnieć sobie jak się nazywa mój stary przyjaciel, a ona próbowała mi pomóc.
W końcu (jak teraz o tym myślę, to wcale jej się nie dziwie) z obawy o swoje życie i zdrowie, postanowiła się ze mną rozstać. Wtedy się na nią wściekłem, że zostawia mnie w takiej chwili. Ale i tak długo ze mną wytrzymała. Prawie pół roku.

Po około 8 miesiącach od wypadku, spotkałem się z moim młodszym bratem Mikey'em. Widząc moje nerwowe, depresyjne zachowanie, stwierdził, że może przydałby mi się jakiś odpoczynek od tego wszystkiego, najlepiej daleko stąd.
-Poszukaj czegoś tutaj- brat podał mi katalog z jakimiś wysepkami, a ja spojrzałem na niego zaskoczony i zainteresowany jednocześnie. Wziąłem do ręki przedmiot i zacząłem przeglądać, w poszukiwaniu czegoś co przyciągnęłoby moją uwagę- A w ogóle, jak się czujesz?- spytał nagle
-Już lepiej. Nadal męczę się z biodrem i zanikami pamięci, ale mimo to, jest lepiej- odparłem, delikatnie uśmiechając się i czytając ofertę wynajęcia domku na wyspie Duma Key. Spojrzałem na cenę, a potem zacząłem czytać informację o domku. W tym czasie Mikey chyba coś do mnie mówił, jednak byłem zbyt zainteresowany moim znaleziskiem.
-Masz coś ciekawego?- usłyszałem nad uchem. Nawet nie zauważyłem, kiedy mój brat zaczął spacerować i pojawił się obok mnie.
-Ten domek. -wskazałem palcem i spojrzałem na chłopaka, czekając na jego reakcje.
-No... Może być. Wynajmij go sobie na pół roku, albo może nawet na cały rok. Odpoczniesz, przemyślisz sobie wszystko. Co o tym myślisz?
Ledwo zauważalnie skinąłem głową. Spodobał mi się ten pomysł.

* * *
Czas rozpocząć nowe życie. To była moja pierwsza myśl, po przylocie na Duma Key.
Ze względu na moje biodro i niechęć do samochodów, miałem mieć "wynajętą" osobę, która będzie mi w razie czego przywoziła potrzebne rzeczy i ewentualnie zawiezie mnie na badania do lekarza.
Wypatrywałem takowej osoby na parkingu przy lotnisku, z dwoma walizkami u mego boku.
-Pan jest Gerard Way?- usłyszałem i spojrzałem w stronę, skąd dochodził głos
Chłopak, maksymalnie dwudziestoczteroletni- jak ja- o bujnej, blond czuprynie.
-Tak, to ja- uśmiechnąłem się
-Ja jestem Bob Bryar. Pomogę panu z walizkami- zaproponował
Zgodziłem się niechętnie. Wolałem wszystko robić sam, ale byłem zbyt zmęczony podróżą.
-Nie musisz do mnie mówić "pan". Po prostu Gerard- powiedziałem- Ile masz lat?
-21- odparł, wkładając jedną z walizek do bagażnika
-A ja 24. Więc nie chcę słyszeć żadnego "pan"- uśmiechnąłem się i otworzyłem drzwi, po stronie pasażera.
Kiedy mój pomocnik uporał się z walizkami, wsiadł do samochodu i ruszyliśmy. Rozglądałem się dookoła, zachwycony wszystkimi widokami na wyspie. Mieszkając w Jersey byłem otoczony samymi budynkami, wieżowcami i pojedynczymi drzewami. A tu było na odwrót. Mnóstwo drzew, łąk i raz na jakiś czas dom lub sklep.
-Będę przyjeżdżał co 2 dni z zakupami- poinformował mnie Bob- Tutaj masz mój numer. Jakby coś się działo to po prostu dzwoń- podał mi karteczkę z numerem.- Będziesz zachwycony domem i wyspą.- zapewnił.
W końcu podjechaliśmy pod jakiś ogromny budynek.
-To tutaj?- spytałem niedowierzając
Bob delikatnie kiwnął głową, nie mówiąc nic, aby nie wyrwać mnie z tego cudownego transu.
Ogromny dwupiętrowy dom, koloru łososiowego, ze 100 metrów od plaży, miał być mój na calusieńki rok.
Ocknąłem się, kiedy Bob wysiadł z samochodu, trzaskając drzwiami. Powoli, uważając na cierpiące biodro, również wysiadłem, nadal zadziwiony swoim nowym mieszkaniem.
Kiedy Bob wyciągnął z bagażnika walizki, ruszyłem mu z pomocą. Zabrałem jedną i powoli ruszyłem po schodach prowadzących do drzwi. Mój pomocnik podał mi klucz, który z emocji prawie upuściłem. W końcu z zapartym tchem przekręciłem kluczyk w zamku i położyłem dłoń na klamce. Byłem pewny, że Boba zaraz trafi szlag, więc już bez ceremonii otworzyłem drzwi.
Moim oczom ukazał się wielki salon, z drewnianą podłogą, dużym telewizorem i kilkoma innymi przedmiotami. Wszedłem w głąb domu, a zaraz za mną Bob. Położyłem walizki na podłodze i ruszyłem dalej.
Salon graniczył z małą kuchnią, w której znajdowała się lodówka, piekarnik, kilka szafek i mikrofalówka. Ale moją uwagę przykuło wyjście na taras, z którego był widok na morze. Zachwycony, nie zważając uwagi na moje bolące biodro, ruszyłem na taras. Do moich uszu dotarł szum fal, wiatr rozwiewał moje włosy, a słońce raziło mnie niemiłosiernie, ale byłem zbyt zafascynowany, żeby po prostu wejść z powrotem do budynku. Plaża przed budynkiem była pusta. Ani jednego człowieka. Obok mnie stanął mój pomocnik, najwyraźniej równie zachwycony.
-Niesamowity widok- szepnął
-Oj tak...-odparłem
W końcu oderwałem się od tego powalającego krajobrazu i wróciłem do domu, chcąc zwiedzić górne piętro. Powoli wszedłem po skrzypiących schodach. Na drugim piętrze znajdował się długi korytarz. Rozejrzałem się i postanowiłem najpierw sprawdzić, co znajduje się za drzwiami, po mojej lewej stronie. Otworzyłem je i moim oczom ukazała się niewielka łazienka. Zamknąłem drzwi i ruszyłem dalej. Następne w kolejce drzwi kryły sypialnię, z ogromnym łóżkiem i kilkoma szafkami.
Zszedłem po tych cholernie skrzypiących schodach i dostrzegłem Boba siedzącego na kanapie.
-Podoba się?- spytał
-No pewnie!- krzyknąłem zachwycony
Mikey miał genialny plan. Cały ten dom będzie mój na rok. Tylko ja, szum fal i spokój. Nic lepszego nie mogło mi się trafić.
-Dobra, ja zmykam- powiedział pomocnik- W razie czego dzwoń. Do zobaczenia- pożegnał się
Kiedy usłyszałem trzaśnięcie drzwi, wyjąłem z mojej walizki kilka płyt i włożyłem jedną do odtwarzacza. Ciszę w domu wypełniła muzyka The Used.
Usiadłem na kanapie i cieszyłem się, że tu jestem. Że jednak nie zginąłem w tym wypadku. Mimo tego, że była godzina 17, poczułem ogromne zmęczenie, wynikające z podróży.
Wziąłem do ręki telefon i zadzwoniłem do brata.
-Hej Mikey- odezwałem się
-Gerard! Jak tam, doleciałeś? Wszystko w porządku? Dom jest rzeczywiście taki fajny?- zasypał mnie gradem pytań
-Tak, tak, wszystko w porządku. Dom jest zajebisty.- uśmiechnąłem się pod nosem- Dziękuję.
-Nie ma za co braciszku.
-A teraz idę się położyć, bo padam na ryj- mruknąłem i usłyszałem śmiech Mikey'go
-Spoko. Odezwij się jutro, albo kiedy tam chcesz.- odpowiedział i rozłączył się
Ruszyłem po schodach do sypialni i nawet się nie przebrałem, tylko od razu padłem zwłokami na łóżko.

* * *
Dawno nie spałem tak dobrze, jak podczas pierwszej nocy na Duma Key. Kiedy się obudziłem była 8 rano i byłem wypoczęty jak nigdy.
Biodro dawało się we znaki, więc poszedłem na dół do kuchni, łyknąłem tabletki i postanowiłem się rozruszać, idąc na poranny spacerek po plaży.
Napiłem się soku i wyszedłem z domu.
Kiedy moje bose stopy dotknęły piasku, poczułem się jak małe dziecko. Przypomniałem sobie, jak razem z bratem i rodzicami jeździliśmy nad morze, budowaliśmy razem babki, skakaliśmy przez fale i obżeraliśmy się lodami.
Uśmiechnąłem się i rozejrzałem się. Spoglądając w prawo, dostrzegłem zarys jakiegoś budynku. Postanowiłem, że o ile moje biodro pozwoli to pójdę sprawdzić, kto ciekawy tam mieszka. O ile ktokolwiek tam mieszka.
Stawiałem powoli kroki, na rozgrzewanym przez słońce piasku i wspominałem stare lata. Chyba nawet nie byłem w połowie wyprawy, kiedy poczułem, że już dalej nie dam rady. A przynajmniej nie dzisiaj. Jednak z tej odległości dostrzegłem, że przed tym budynkiem, na piasku ktoś siedzi. Nie mogłem dostrzec kto, ale miałem zamiar następnym razem udać się znacznie dalej.
Równie powolnym krokiem wróciłem do domu.
Włączyłem telewizję i przełączałem kanały w poszukiwaniu czegoś, co choć na chwilę przykułoby moją uwagę.
I nagle trafiłem na jakiś program o malowaniu. Odłożyłem pilota i zamyśliłem się. Sam kiedyś uwielbiałem malować, ale teraz to już przeszłość. Nie namalowałem nic od 6 lat, nie licząc rysowania patykowych ludzików i chmurek, podczas rozmowy telefonicznej. Wtedy doszedłem do wniosku, że chcę się tym na nowo zająć.
Podszedłem szybkim krokiem do lodówki, do której przyczepiłem numer Boba.
-Halo?- odebrał po 4 sygnale
-Cześć Bob, tutaj Gerard.- odezwałem się
-O, cześć. Co tam?
-Mam pytanie. Jest tu gdzieś jakiś sklep z przyborami plastycznymi? No wiesz... Sztalugi, farby, pędzle...
-Hm...- zastanowił się- Tak, jest.- odpowiedział po chwili.- Zawieść cię tam?
-Jakbyś mógł...
-Jasne, że mogę. Pasuje ci godzina 17?
-Pasuje. Dzięki, Bob- uśmiechnąłem się pod nosem i rozłączyłem.

* * *
Po 18 wróciłem do domu obładowany zakupami. Radość sprawiało mi samo patrzenie na przybory, a co dopiero jak się zabiorę za malowanie. Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się, gdzie mógłby zrobić swoją "pracownię" artystyczną. Kiedy wszedłem na drugie piętro mieszkania, zwróciłem uwagę na to, że przez okno na korytarzu będzie perfekcyjnie widać zachód słońca. Moja wyobraźnia podsunęła mi piękny obraz takiego zachodu i od razu wiedziałem, że to będzie mój pierwszy obraz.
Rozłożyłem na podłodze folię, ustawiłem sztalugę i przygotowałem wszystkie potrzebne przybory. Do zachodu została jeszcze przynajmniej godzina, więc powolnym krokiem zszedłem po schodach i udałem się do lodówki.
Bob przygotował mi jedzenie chyba na najbliższe 3 miesiące. Wybór był tak duży, że sam już nie wiedziałem co mam ochotę zjeść. W końcu postanowiłem wziąć sobie tylko jogurt owocowy.

Po 21 stałem przy sztaludze i patrzyłem przez okno. Wziąłem do ręki pędzel i zacząłem coś tworzyć. Jedynym dźwiękiem jaki docierał do moich uszu, był szum morza i skrzeki mew. Cały czas malowałem i nawet nie zwróciłem uwagi na to, że słońce już niemalże zniknęło a horyzontem. Zachowałem obraz w pamięci i nie musiałem go widzieć. Brak słońca dał się we znaki dopiero wtedy, kiedy było już na tyle ciemno, że nie widziałem co maluję. Szybko zaświeciłem światło i wróciłem do dokańczania dzieła.
Kiedy uznałem, że skończyłem, odłożyłem wszystkie pędzle i nawet nie zwracając uwagi na wszystko dookoła, poszedłem pod prysznic, a potem do łóżka. Ten dzień mnie całkowicie wymęczył.

sobota, 5 kwietnia 2014

"I wanna be your dreamcatcher" Prolog. "I would cross my heart and hope to die."

Pewnie się mnie tutaj nie spodziewaliście, co? :D
Akuku.
Well... Chciałam was dobić jeszcze jednym opowiadaniem.
Tak, 'dobić', ponieważ będzie do dupy. Nie wiem ile będzie miało rozdziałów, nie wiem dokładnie o czym to będzie. Od razu mówię, że inspirowałam się książką S. Kinga "Ręka mistrza" (którą polecam!). 
Tytuł to "I wanna be your dreamcatcher"... Urzekło mnie to. Ale wybór był ciężki, bo było aż 10 propozycji tytułu ff. 
Prolog, jak to prolog, nic się nie dzieje, trochę przynudza, ale akcja chyba się rozkręci. Cholera wie. 
Jeśli jesteście zainteresowani/macie uwagi/chcecie mnie hejcić/wkurwiam was, to piszcie w komentarzu.
A teraz cieszcie się lub płaczcie nad tym gównem. 
xoxo Demolition Puppy
_______________________


Bip. Bip. Bip.
Do moich oczu powoli zaczęło docierać jakieś światło.
Bip. Bip. Bip.
Do moich uszu wpadały czyjeś słowa.
Bip. Bip. Bip.
Czy ja umarłem? Czy ja właśnie znajduję pod bramami niebios, czekając aż Bóg je otworzy? Albo czekam pod piekłem? Ale chyba prędzej czeka na mnie diabeł.
Ale wtedy usłyszałem głos kogoś, kto na pewno nie był Bogiem, ani Szatanem.
-Obudził się! Doktorze Watson, obudził się!
Więc jednak nie umarłem? A już miałem nadzieję.
Zdobyłem się na odwagę i w pełni otworzyłem swoje ociężałe powieki. Rażące światło sprawiło, że z powrotem je przymknąłem. Jednak moje źrenice powoli przystosowały się do blasku, więc rozejrzałem się, aby dowiedzieć się gdzie jestem.
Po mojej lewej stronie znajdowała się kroplówka i urządzenie, które wydawało to niemiłosierne "bip" które coraz bardziej doprowadzało mnie do szału. Tak, żyję, nie musisz cały czas bipkać. Ale co ja tutaj robię?
Po chwili po mojej prawej stronie pojawił się lekarz i pielęgniarka.
-No, panie Way, miał pan ogromne szczęście- odezwał się z uśmiechem
Jego słowa odbiły się echem w mojej głowie. Zacznijmy od tego, co się stało i jak się tu znalazłem?
Widząc moje zdezorientowanie, doktor postanowił opowiedzieć mi tą fascynującą historię.
-Miał pan wypadek samochodowy. Z lewej strony auta wjechała ciężarówka. Ma pan złamaną lewą rękę, małe pęknięcie na czaszce, kilka połamanych żeber i lewe biodro w kawałkach.
Z każdym wymienianym uszkodzeniem, moje oczy otwierały się coraz szerzej.
-Ale spokojnie- zaczął uspokajać mnie lekarz, obawiając się, że moje zielono-brązowe oczy w końcu wyskoczą z orbit- Jeszcze się pan poskłada do kupy- tu chyba próbował być zabawny- Największym problemem może być pękniecie czaszki. Może mieć pan przez to zaniki pamięci.
No to pięknie. Czy naprawdę nie mogłem umrzeć? Boże, zrobiłeś to specjalnie, prawda?
Przecież ja zasługiwałem na śmierć. Nie robiłem ze swoim życiem niczego pożytecznego. Najzwyczajniej w świecie je marnowałem. Ktoś, kto jest umierający, mógłby mieć pożytek z mojego serca, nerek, czy czegokolwiek co można przeszczepić. Mi życie nie jest takie potrzebne, a nawet bym powiedział, że powoli robiło się nudne i monotonne. Boże, coś ty zrobił?
-A swoją drogą, ma pan gościa- odezwał się po chwili ciszy i wyszedł z sali.
Zamienił z kimś parę słów, a po chwili weszła wysoka, czarnowłosa dziewczyna. Miała fioletowy płaszczyk, w paru miejscach pokryty mokrymi plamami, co oznacza, że na polu pada, a ona jak zawsze nie wzięła parasola.
-Gerard...- westchnęła, gdy mnie zobaczyła- Gerard...- powtórzyła kilka sekund później, nie wiedząc co powiedzieć. Po chwili wzięła jakieś krzesło i przysunęła do mojego łóżka. Swoją drobną rączką, chwyciła moją dłoń, cały czas wpatrując się we mnie swoim świdrującym spojrzeniem.
-Lindsey, mogłabyś podać mi too... no...- próbowałem sobie przypomnieć nazwę- No to... Ugh...- czarnowłosa cały czas patrzyła na mnie zdziwiona, zastanawiając się o co mi do cholery chodzi- No to takie z czego się pije- wysłowiłem się
-Szklankę z wodą?- podpowiedziała
-Właśnie kurwa o to mi chodziło!- krzyknąłem, a Lindsey wstała, żeby pójść w poszukiwaniu mojej zachcianki. Czyli zaniki pamięci rzeczywiście będą się pojawiać. Ale dlaczego zapomniałem aż tak prostego słowa?
Przeczesałem swoje czarne włosy pełne kołtunów, a po chwili rozejrzałem się po pomieszczeniu, próbując nazwać wszystkie przedmioty, które się w nim znajdowały. Zegar, stolik, tabletki, podłoga, lampa, łóżko, kołdra, drzwi, okno. Czyli coś jeszcze pamiętałem.
Moje rozmyślenia przerwały otwierane drzwi do sali. Lindsey wróciła ze szklanką wody. Podała mi do prawej ręki napój i znowu przysiadła na krześle.
Przed nami ciężki czas i rehabilitacje.