czwartek, 17 kwietnia 2014

Rozdział 2. "I think about the little things that make life great"



Witam!
Dzisiaj trochę o wszystkim i o niczym. Ale bardziej o niczym. 
Przez święta raczej się nie pojawię, więc chciałam wam życzyć wesołych świąt :)
I tak na wszelki wypadek, bo naprawdę nie wiem kiedy się pojawię, informuję, że trzymam kciuki za tych co w tym roku piszą testy :D
Z dedykacją dla: Cat Eater (dziękuję za wszelkie rady :D) i Fun Puppy (tęskniłam za Tobą :c). 
Miłego czytania, czy coś.
xoxo Demolition Puppy
__________________________

Rano wychodząc z sypialni spojrzałem na mój wczorajszy obraz. Uśmiechnąłem się i przez głowę przemknęły mi słowa "dzień dobry", nawet nie wiem dlaczego. Ale właśnie tak nazwałem ten obraz. "Dzień dobry".
Kiedy zażywałem tabletki, usłyszałem dzwonek telefonu.
-Halo?
-No cześć Gerard.- odezwał się Mikey- Co tam?
-Jakieś 10 minut temu wstałem. Możesz mi zazdrościć, tu jest tak fajnie, spokojnie...- westchnąłem- A co u ciebie?
-Właśnie jadę do pracy.
-A swoją drogą, wczoraj postanowiłem, że znowu będę malował.- uśmiechnąłem się i mogłem się założyć, że mój brat też się uśmiechnął
-No to świetnie! Przynajmniej będziesz miał jakieś zajęcie. No dobra, to maluj tam sobie, odezwij się potem jak chcesz. Siemka!- rozłączył się
Nalałem do szklanki trochę soku pomarańczowego i postanowiłem, że spróbuję dotrzeć do tego dużego budynku, który widziałem spacerując po plaży.
Tym razem postanowiłem, że będę szedł bliżej morza, więc moje stopy były zanurzone w wodzie. Była dosyć chłodna, ale mimo to cudownie się chodziło. Po ponad półgodzinnym spacerku dotarłem do wyznaczonego miejsca.
-Dzień dobry.- odezwałem się z uśmiechem, w stronę jakiegoś chłopaka siedzącego na krześle, przy stoliku z dzbankiem lemoniady.
-Witam.- odpowiedział z uśmiechem i wstał. Podszedł do mnie i podał rękę- Nazywam się Ray Toro.
-A ja jestem Gerard Way- uścisnąłem jego dłoń i zafascynowaniem patrzyłem, jak jego afro powiewa na wietrze- Mógłbym się na chwilkę dosiąść?- spytałem jedną ręką wskazując na wolne krzesło, a drugą chwytając się za biodro
-Jasne, jasne. Może chcesz się też napić lemoniady?- spytał
-A z chęcią- odparłem i usiadłem na krześle
Po chwili chłopak wrócił z drugą szklanką i nalał mi z dzbanka lemoniadę. Zrobiłem kilka łyków i odłożyłem szklankę.
-Widziałem cię wczoraj jak tu zmierzałeś.- zagadnął- I już miałem nadzieję, że dotrzesz, ale wtedy zawróciłeś.
-Miałem jakiś czas temu wypadek i moje cierpiące biodro dało się we znaki, stąd ten odwrót- wyjaśniłem, uśmiechając się delikatnie- Przyjechałem tutaj odpocząć.
- Ja tutaj pracuję. Opiekuję się taką starszą panią, która jest właścicielką wszystkich tych domków na wyspie.
I zaczęliśmy rozmawiać. Urzekło mnie to, że nie wypytywał co to był za wypadek, jak się czuję i że nie współczuł. Nic mnie bardziej nie denerwuje. A z nim po prostu siedzieliśmy, piliśmy lemoniadę i gadaliśmy o różnych sprawach, tak jakbyśmy byli przyjaciółmi od kilku lat. A znaliśmy się dosłownie 10 minut.
-Dobra, muszę wracać do domu, bo pewnie pani Elizabeth się już obudziła.- odparł- Może chcesz wejść?
-Innym razem. W każdym razie, miło było cię poznać, Ray- uśmiechnąłem się
-Ciebie również, Gerard.
Wróciłem do domu cały obolały, ale szczerze mówiąc... Było warto tam iść. Wystarczyło spojrzeć na Ray'a, a człowiek już się uśmiechał. I to nie dlatego, że śmiesznie wyglądał. Po prostu dzielił się swoim szczęściem i optymizmem. Aż chce się żyć.
Wróciłem do mieszkania, zjadłem tabletki i poszedłem na górne piętro, żeby jeszcze raz rzucić okiem na obraz. Czegoś tam brakowało, ale jeszcze nie wiedziałem czego. Nie miałem siły nad tym myśleć, więc zabrałem paczkę papierosów i wyszedłem przed dom, posiedzieć na rozgrzanym piasku.
Zapaliłem papierosa i wpatrywałem się w grupkę mew, znajdujących się 8 metrów ode mnie.
Chcąc nie chcąc, zacząłem myśleć o wszystkich rzeczach, które spieprzyłem w swoim życiu.
Będąc w gimnazjum nie miałem przyjaciół i byłem nienawidzony przez wszystkich. Ale co się dziwić. Moja twarz wyglądała jak worek ziemniaków i byłem trochę gruby. W liceum udało mi się wrócić do formy, ale zacząłem pić i ćpać. Każdego dnia musiałem zrobić chociaż kilka łyków pieprzonej wódy. I to się tak ciągło przez 3 lata. Potem z trudem udało mi się przestać... I tak oto jestem tutaj. Mam 24 lata, żadnego pomysłu na przyszłość i kiepskie życie. Kiedy moja babcia zmarła, przepisała na mnie cały swój majątek, więc pracą nie musiałem się póki co martwić. Więc w zasadzie moje życie to bagno.
I nikogo tak naprawdę nie kochałem, oprócz Lindsey. Chociaż ciężko to nazwać miłością, skoro prawie ją zabiłem. Ale nigdy nie czułem czegoś takiego jak pokazują na tych głupich romantycznych filmach. Wielka miłość aż do śmierci, umieranie z tęsknoty bo nie widzi się ukochanej osoby od 5 minut... To nie dla mnie. Może kiedyś, pewnego dnia.
Po kilku minutach takich przemyśleń, marzyłem o napiciu się takiej zimnej wódki. Spojrzałem w stronę domu, jednak szybko odwróciłem wzrok. Musiałem być silny.
Mewy poderwały się do lotu i gdzieś poszybowały, zostawiając mnie samego. Leniwie wstałem z piasku i podreptałem do wody. Spoglądając w dół dostrzegłem kilka ładnych kamieni i muszli, które postanowiłem ze sobą zabrać. Pochyliłem się i podniosłem te najlepsze, a potem schowałem do kieszeni.
Wróciłem do mieszkania i od razu ruszyłem do mojej "pracowni". Na sztaludze nadal stał "Dzień dobry", a dookoła leżały brudne pędzle. Włączyłem radio i zacząłem ogarniać ten bałagan. Moja wyobraźnia nasuwała mi obrazy, które mógłbym namalować.
Kiedy zbliżał się zachód słońca, dostrzegłem na morzu jakiś statek. Mój umysł podsunął mi pomysł, aby namalować ten statek w świetle zachodzącego słońca. I tak też postanowiłem zrobić.
Słuchając jakiegoś radia z rockową muzyką zabrałem się za malowanie tego obrazu.
Na początku szło opornie, jednak już po pół godzinie obraz zaczął nabierać kształtu.
Kiedy skończyłem swoje dzieło było późno i dosłownie padałem na ryj.

* * *
Następnego dnia rano również miałem udać się do Ray'a. Jednak pierwsze postanowiłem jakoś nazwać obraz. "Dzień dobry nr 2" było zbyt oklepane, jednak to jedyne co przyszło mi do głowy. O dziwo, moje biodro nie cierpiało tak bardzo, więc postanowiłem zaryzykować i nie brać tabletek.  Dawno nie czułem się tak dobrze. Taki wypoczęty, spokojny, wręcz zdrowy i pełny sił.
Powolnym spacerkiem ruszyłem w stronę domu Ray'a.  
Kiedy zbliżałem się do wielkiego budynku, dostrzegłem, że przy stoliku siedzi nie tylko mój nowy znajomy, ale również jakaś starsza pani. Kiedy kobieta mnie dostrzegła, pomachała swoją drobną, chuda rączką, a ja nieśmiało odmachałem.
-Dzień dobry.- przywitałem się
-Witaj młodzieńcze.- uśmiechnęła się staruszka, tak że na jej twarzy pojawiło się jeszcze więcej zmarszczek
-Pani Elizabeth, to jest Gerard Way.- powiedział do niej Ray- Wynajmuje Wielki Koral.
-Wielki Koral?- spytała, unosząc brwi- Miejsce artystów. Jesteś artystą, Geraldzie?
-Gerard.- poprawiłem kobietę- W pewnym sensie...- mruknąłem
-W pewnym sensie? Artystą albo się jest, albo nie. Więc słucham młodzieńcze- nalegała
-Jestem.- poddałem się w końcu, a Elizabeth z zaciekawieniem na mnie spojrzała
-Sztuka to czasem jedyna ucieczka od rzeczywistości, czyż nie?- zaczęła, ale Ray szybko wtrącił, że musi zjeść swoje lekarstwa, więc zrezygnowała z dalszej wypowiedzi i z pomocą Ray'a ruszyła w stronę domu.
"Sztuka to czasem jedyna ucieczka od rzeczywistości". Chyba miała rację. Usiadłem na wolnym krześle i patrzyłem na chmury i próbowałem odczytać z nich jakieś kształty.
-Przepraszam za nią. Czasami ma takie napady filozofii- usłyszałem głos Ray'a
-Nic się nie stało. Całkiem sympatyczna pani- stwierdziłem z uśmiechem
-Ale ma już swoje lata. Miewa zaniki pamięci i wszystko ją boli.-odparł i usiadł na krześle. Podwinął rękawy swojej koszuli w kratkę i spojrzał na mnie.- Jesteś artystą?
-Maluję jakieś bzdety...-mruknąłem i zacząłem gapić się w piasek
-No to Elizabeth będzie zachwycona- ucieszył się
Powiedział mi, że pani Elizabeth jak była młodsza, to również malowała. Nie chwaliła się tym zbytnio, więc wiedziało tylko kilka osób. Nikt jednak nie widział jej obrazów, ani nie znał przyczyny porzucenia hobby. Teraz, po wielu latach nadal uwielbia chodzić na różne wystawy i podziwiać młodych artystów. Ray opowiedział mi także, że moje mieszkanie- czyli Wielki Koral- wynajmują przede wszystkim artyści. Więc może to nie był przypadek, że zwróciłem uwagę, akurat na ten dom? Chociaż w zasadzie nie uważałem siebie za artystę.
Elizabeth miała dużą rodzinę, jednak dwie jej siostry utonęły, jedna wyjechała do Francji i już nikt o niej nic nie słyszał, a jej ojciec zmarł na raka kilkanaście lat temu. Ma tylko Ray'a, który opiekuje się nią od trzech lat.
Porozmawialiśmy tak przez godzinę, a potem postanowiłem nie zawracać mu już więcej głowy i wrócić do siebie.
Od kiedy przyleciałem na Duma Key, zacząłem dostrzegać rzeczy, na które wcześniej nie zwracałem uwagi. Zacząłem dostrzegać piękno we wszystkim. Zacząłem cieszyć się życiem.
To czas, aby zacząć żyć. Wcześniej byłem tylko jakąś powłoką, bez uczuć, która po prostu pałętała się po świecie, bez konkretnego celu.
Akurat kiedy wróciłem do domu, przyjechał Bob z zakupami.
-Cześć Gerard.- uśmiechnął się, wyciągając z samochodu reklamówki
-Hej Bob.- odwzajemniłem uśmiech i podszedłem mu pomóc
-I jak? Malowałeś coś?- spytał podając mi jedną z lżejszych reklamówek
-Tak, namalowałem dwa obrazy...- odparłem i zabrałem jeszcze jedną siatkę- Matko, co ty tu nakupowałeś?
-A no takie tam... Najpotrzebniejsze rzeczy.
Wspólnymi siłami wnieśliśmy 5 reklamówek do mieszkania.
-Mógłbym zobaczyć twoje dzieła?- zapytał
Otworzyłem usta, żeby zaprzeczyć, ale w końcu tylko kiwnąłem głową i zaprowadziłem go na górę.
Wskazałem ręką na sztalugę, na której nadal stał "Dzień dobry numer 2", a potem na ścianę, pod którą leżał "Dzień dobry".
Bob najpierw zatrzymał się przy numerze 2. Z zachwytem wpatrywał się w obraz, co jakiś czas spoglądając na mnie.
-To jest niesamowite.- odezwał się w końcu
-Naprawdę?- zdziwiłem się i stanąłem obok niego, żeby spojrzeć na obraz
-Naprawdę.- potwierdził i podszedł pooglądać pierwszą wersję "Dzień dobry"
Przy tym obrazie również stał przez dłuższą chwilę, a ja tylko czekałem w milczeniu. W końcu podszedł w moją stronę i położył mi dłoń na ramieniu.
-Słuchaj Gerard... Masz niesamowity talent.- odezwał się, a ja pochyliłem głowę w dół, starając się zasłonić włosami. Nie lubię jak ludzie mnie chwalą i prawią mi komplementy.
-Dziękuję.- mruknąłem
-Maluj dalej. Tworzysz coś pięknego.- dodał- A teraz już idę. Do zobaczenia, Gerard.

3 komentarze:

  1. Na początku chciałabym podziękować Ci za dedykację. Cieszę się, że moje uwagi i rady w jakikolwiek sposób Ci pomagają.
    notka jest lekka i przyjemna, ale taka trochę "o wszystkim i o niczym", jak sama zdążyłaś zauważyć. proponowałabym ci skupić się na jednym wydarzeniu i wokół niego opleść cały rozdział. W tym przypadku byłoby to spotkanie Raya i pani Elizabeth. Mogłabyś opisać głębiej uczucia Gerarda. Nie mówię, że ich brak, mówię tylko, że są opisane bardzo powierzchownie. Pracuj nad tym, bo to na prawdę fajne opowiadanie. Kolejną rzeczą na którą zwróciłam uwagę jest to, że ciągle piszesz liczby cyframi. W prozie nie jest to zbyt mile widziane, chyba, że zapisujesz daty. Poza tym wyjątkiem, lepiej wygląda stosowanie liczebników ;)
    Świetnie dobrane podkłady.
    to chyba wszystko, co chciałam napisać. czekam na następną część.
    pozdrawiam serdecznie i Tobie również wesołych świąt ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za dedykację i też tęskniłam, nawet bardzo.
    Co do rozdziału to miły, tylko Ray miał być Frankiem :( Wszyscy z zespołu oprócz niego już są. Czyżby miał zrobić jakieś wielkie wejście?
    I coś czuję, że przeszłość Elizabeth jak i ona sama odegrają jakąś wielką rolę w tym opowiadaniu. ;) Już nie mogę się doczekać kolejnej części.

    Również życzę zdrowych i wesołych świąt, no i dużo dużo weny. :3

    xoxo FunPuppy

    OdpowiedzUsuń
  3. W końcu udało mi się przeczytać prologi te dwa rozdziały... Zawsze jak zaczynałam, to coś mi przeszkadzało... ;-;
    Ogólnie to miło mi znów komentować Twojego bloga :')
    To może przejdźmy do opowiadania...
    Mimo że póki co nic praktycznie się nie dzieje - to bardzo przyjemnie mi się czytało C;
    Za każdym razem, gdy pojawia się jakaś osoba albo Gee po prostu kogoś zauważa, to mam nadzieję, że będzie to Frank >..<
    Czy Gerard będzie malował obrazy podobne do siebie póki nie będzie "Dzień Dobry 365"? XD Wiesz... w sensie, że codziennie będzie malował i wgl, a że jest tam rok... :3
    Dobra tam...Wolę nie myśleć o tym, co będzie...
    Poczekamy - zobaczymy ^^
    W każdym razie wyczekuję na nexta i weny życzę!
    xoxo Rejnboł

    OdpowiedzUsuń