piątek, 29 marca 2013

XV. "I am not afraid to keep on living"



 Dzisiejszy rozdział z dedykacją dla Marty :3 
Tak po za tym, to życzę wam wesołych świąt :D (Nie wiem kiedy się znowu pojawię, więc pisze tak na zapas)
Szczerze mówiąc ten rozdział jest... dziwny ;o Ale wy to oceniajcie xd
I dziękuje za 1130 wyświetleń *u* Cieszy mnie to jak cholera *u* Taki prezent świąteczny xd
Dobra, już nic nie mówie. Czytajcie! :3
___________________________________________________ 

Frank

Po pół roku zachowywałem sie coraz normalniej. Oczywiście, cały czas tęskniłem za nim jak cholera i każdego dnia rano budziłem sie z nadzieją, że krąży gdzieś po kuchni i przygotowuje kawe. Przez całe pół roku nie odezwał sie ani słowem. Może to i lepiej?
Przez pierwsze 2 miesiące próbowałem sie zabić, ale Mikey cały czas odciągał mnie od tych pomysłów. Nadal nie rozumiem czemu. Nawet moja rodzina sie tak o mnie nie martwi jak on. Wspiera mnie we wszystkim co robie. Tak samo jego dziewczyna Alice. Obydwoje służą mi pomocą.
Mój jakże wspaniały zespół rozpadł sie. Jakiegoś konkretnego powodu w sumie nie było. Chyba po prostu przestaliśmy sie dogadywać. No a ja nie przychodziłem na próby... Wydaliśmy jedną płyte i to był koniec naszej kariery. Musiałem poszukać jakiejś sensownej pracy, co było dość trudne z wyglądem zombie i brakiem zapału do czegokolwiek. Udało mi sie sprzedać kilka moich rysunków za dość niezłą kwote i tym sposobem mam jeszcze pieniądze na chleb. No i zająłem sie rysowaniem jakiś beznadziejnych komiksów do gazety.
Większość czasu spędzałem w domu. Nie chciałem wychodzić i spotykać sie z innymi, tak jak reszta. Wolałem siedzieć w pokoju i wspominać jak było kiedyś. Przeglądać stare fotografie i marzyć by kiedyś znowu tak było. By znowu było wspaniale.
Mikey uważa że powinienem zacząć wychodzić z domu, bo może akurat trafie na kogoś wyjątkowego. Już wole zdychać w samotności. Nie chce znowu trafić na kogoś takiego jak Gerard. "Kocham cie, na zawsze razem..." a kilka miesięcy później "Odchodze, tak będzie lepiej". Teraz codziennie budze sie z tą jebaną myślą, że chociaż napisze jednego głupiego SMS'a, że chociaż wykona jeden marny telefon. Czy to tak wiele?! Chciałbym go zobaczyć chociaż na chwile. Nie, co ja gadam. Chciałbym go widzieć już przez całą wieczność.
Dobra, już nie zwracajmy uwagi na to, że coś nas łączyło. Przecież byliśmy też przyjaciółmi. Nie chciał ze mną gadać nawet po przyjacielsku? Z resztą, Gerard olał nas wszystkich. Od jakiegoś czasu nawet Mikey nie ma z nim kontaktu. No dobra, do mnie niech już sie nie odzywa, ale do własnego brata?
Dość dużo czasu spędzałem w domu Mikey'go. Zapraszali mnie do siebie na weekend czy coś, żebym nie siedział całymi dniami w domu. Przez jakiś czas zastanawiałem sie nawet czy blondyn mi sie nie spodobał. Ale szybko doszedłem do wniosku, że nic do niego nie czuje. Jedyną osobą którą nadal kocham, mimo że nie powinienem jest Gerard.
 Uwielbiałem siedzieć w domu, ale jednocześnie nienawidziłem każdego pomieszczenia i przedmiotu w nim. Kanapy na której Gerard spał kiedy był pijany, łóżka w sypialni, na którym zasypiałem w jego ramionach, kuchni po której zawsze krążył. "A na co to mój skarb ma ochote?"pytał codziennie rano. Teraz moge o czymś takim pomarzyć. Marze by znowu sie tak o mnie martwił. By znowu przy mnie był. By był tak blisko jak kiedyś. Ale on wybrał nowe życie. Życie beze mnie. Wolał dziewczyne, która kiedyś go zraniła. "Nie potrzebnie sie zadręczasz"-powtarzał Mikey-"Przeszłość to przeszłość, nie zmienisz jej". Nie zmienie, choć chciałbym. Chciałbym go nigdy nie spotkać. Żyć własnym życiem, bez niego. Gdybym go nie poznał nie miałbym tylu ran. Pewnego dnia w końcu upadne. Poddam sie i umre. I tak jestem w połowie martwy. W końcu moje serce zostało zabrane. Została tylko pustka. Pustka i wspomnienia.
Co noc śni mi sie on. Dokładnie jak kiedyś. Jako troskliwy i pomocny człowiek. Zawsze u mego boku.
Pare razy miałem ochote do niego zadzwonić, ale rezygnowałem. Co miałbym mu powiedzieć? "Hej Gerard, wszystko u ciebie w porządku? Bo u mnie nie do końca" ? Z resztą i tak by nie odebrał.

* * *

W sobotnie popołudnie razem z Mikey'em i Alice poszliśmy na pizze. Dziwie sie, że jeszcze ze mną wytrzymują. Przyczepiłem sie ich jak rzep psiego ogona. Ale oni mnie lubili. Naprawdę lubili.
-Frank, bardzo cie prosze, zamówiłbyś jeszcze butelke pepsi-poprosiła słodkim głosikiem Alice
-Nie ma sprawy-uśmiechnąłem sie
Wstałem od stolika i ruszyłem w strone lady. Zamówiłem 2 butelki, bo w sumie też uwielbiam pepsi. Zapłaciłem i zabrałem butelki. Odwróciłem sie i wpadłem na kogoś.
-Jejku, przepraszam-usłyszałem
-Nic sie nie stało-uśmiechnąłem sie
Przyjrzałem sie tej osobie. Wysoka blondynka o niebieskich oczach i dołeczkach w policzkach. Wpatrywała sie we mnie i uśmiechała delikatnie.
-Jestem Jennifer-przedstawiła sie
-Frank Iero
-Jesteś tu z kimś?-spytała
-Em... Ze znajomymi
-A już myślałam, że sie do ciebie dosiąde-uśmiechnęła sie szeroko
Chwila... Czy ona mnie właśnie podrywa? Jakaś dziewczyna mnie podrywa? Ktoś podrywa to dziwne, okropnie wyglądające zombie? Nie wierze. Tylko co jej powiedzieć? Przecież nie będe jej robił nadziei.
-Moge z tobą usiąść, ale nie licz na coś więcej. Możemy być przyjaciółmi-odparłem
Chwilowo zawahała sie.
-Od czegoś trzeba zacząć-nie traciła uśmiechu
Mrugnąłem porozumiewawczo do Mikey'go a Alice uśmiechnęła sie zachęcająco. Nie będe podrywał dziewczyn. Nie kręcą mnie.
Przysiadłem z Jennifer przy stoliku. Zaczęliśmy rozmawiać. Dowiedziałem sie, że jakiś miesiąc temu sie tu przeprowadziła, nie zna zbyt wielu osób, lubi rysować i fotografować i ogólnie cieszy sie życiem.
-A ty co możesz o sobie powiedzieć?-spytała
-Hm.. No cóż... Mieszkam w tym mieście od dzieciństwa i jakoś nie mam zamiaru sie wyprowadzać. Mam tylko dwóch prawdziwych przyjaciół... I też lubie rysować-uśmiechnąłem sie delikatnie
-A hm... Masz kogoś?
Czy kogoś mam? W moim sercu? Tak. W moim życiu? Nie.
-Nie. Ale nie szukam nikogo. Przepraszam
Porozmawialiśmy jeszcze jakiś czas, aż w końcu musiała pójść. Podałem jej swój numer telefonu, bo naprawdę miło się z nią rozmawiało. Znaczy, póki nie poruszała tematu miłości. A tak po za tym, to polubiłem ją.
-No i jak? Fajna?-spytała ucieszona Alice
-Alice, daj spokój. Po pierwsze nie gustuje w dziewczynach, a po drugie... -urwałem
Objęła mnie ramieniem.
Po co oni wszyscy sie tak o mnie martwią? Będe sobie tęsknił za Gerardem. Mimo tego, że nie powinienem. Nie jest tak łatwo zapomnieć o kimś z kim tyle cie łączyło. Ale kiedyś mi przejdzie. Kiedyś nastaną te lepsze czasy. Muszą.
Kilkakrotnie myślałem, aby stąd uciec. Nie wiadomo gdzie, nie wiadomo na ile. Po prostu zniknąć z tego miejsca. Rozpocząć nowe życie, nową przygode.  Jedyne co mnie tutaj trzyma, to świadomość, że jestem ważny dla Alice i Mikey'go. A oni są ważni dla mnie. Gdybym miał uciec to tylko z nimi.

3 komentarze:

  1. Tak, Gee to świnia. chyba tylko tyle mam do powiedzienia XD A tak wgl to ta Jennifer wydaje się fajna, ale Frank nie jest zainteresownay, mam nadzieje że jakoś to się ułoży i Gerard ruszy tyłek i go przeprosi. Mam nadzieje ;-;
    życzę weny i wesołych świąt !

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę przeczytać poprzednie rozdziały, bo po pierwsze chwilami nie wiem o co chodzi (nie dlatego, że coś niezrozumiale jest napisane, tylko, że nie znam całej fabuły), po drugie zaciekawiło mnie to. Zauważyłam kilka błędów i literówek, gdzie piszesz "e" zamiast "ę" ale to tylko drobnostki, dlatego piszę Ci, żebyś wiedziała, bo również wolę jak ktoś mi napiszę, a ja poprawię, bo nie jesteśmy w stanie znaleźć wszystkiego. No, a w ogóle to pierwsza cześć, bez dialogów, po prostu perełka, strasznie mi się podoba. Trudno jest napisać długi tekst bez dialogów. Oczywiście druga część też była genialna. Faktycznie Jennifer wydaje się miła.

    Informuję od razu o 7 rozdziale:
    http://something-would-be-nothing.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń