Wybaczcie, że w zeszłym tygodniu nic nie dodałam, ale jakoś nie miałam czasu.
A teraz tonę w chusteczkach bo katar i męczę się nad błędami w tym fragmencie XD No ale powinno być okay.
Życzę miłego czytania i mam nadzieję że się podoba. Dziękuję za komentarze do poprzedniego rozdziału i mam nadzieję, że teraz również mogę liczyć na wasze wsparcie :D
xoxo Chora Demolition Puppy
______________________
"Maybe tonight I'll call ya. After my blood turns into alcohol."
-Ed Sheeran "Give me love"
Przez kolejne dni byłem w pełni skupiony na
nauce i kompletnie zapomniałem o Gerardzie. Jednak pewnego dnia, kiedy wróciłem
po pracy do domu, pod drzwiami leżała jakaś paczka. Nie było napisane od kogo,
ale zainteresowany wziąłem ją do środka i szybko rozpakowałem. Dostałem kilka
książek nieznanych mi autorów, jednak po opisie mogłem stwierdzić, że będą ciekawe.
I wtedy dotarło do mnie, że przecież Way polecił mi właśnie kilka z nich. Kazał
mi się z nim nie widywać, a teraz nagle wysyła mi książki? I to nie byle jakie,
bo z tego co widzę są to jakieś specjalne egzemplarze, które musiały kosztować
majątek.
Wziąłem pierwszą książkę do rąk i
popatrzyłem na okładkę. Dany egzemplarz miał twardą okładkę i z opisu fabuły z
tyłu książki wynikało, że na nią mógłbym wydać spokojnie połowę mojej pensji. A
co dopiero można powiedzieć o pozostałych… Moja duma mogłaby na tym ucierpieć
(choć bądźmy szczerzy, ja nie mam dumy), ale wypada podziękować Gerardowi za
ten prezent. Z książki kontaktowej telefonu wybrałem numer Way’a. Zastanowiłem
się przez moment czy zadzwonić do niego, czy lepiej wysłać wiadomość. Wybrałem
to drugie, nie miałem na tyle siły i odwagi by znów usłyszeć jego głos i w
dodatku racjonalnie reagować.
Już zacząłem pisać wiadomość, kiedy
przemyślałem całą sprawę i uznałem, że w zasadzie nie ma po co. Jasne, to
cholernie miłe z jego strony, że podarował mi takie książki, ale stwierdził, że
lepiej będzie jeśli zaprzestaniemy się spotykać, więc po co wysłał mi prezent?
Odłożyłem telefon, razem z paczuszką i postanowiłem się przespać, padnięty po
całym dniu pracy.
I w końcu nadszedł dzień tych pieprzonych
egzaminów. Dzięki Bogu Gerard nie siedział wtedy w mojej głowie, przez co
mogłem spokojnie odpowiedzieć na wszystkie pytania. Skończyłem kilka minut
przed czasem i zdążyłem dwa razy sprawdzić swoje odpowiedzi. Poszło mi nieźle,
jeśli mam być szczery.
Zadowolony z mojej pracy wyszedłem z pokoju
egzaminacyjnego i poszedłem w stronę metra. Dzisiaj byłem na tyle zestresowany,
że wolałem nie jeździć autem po drodze, bo znając moje szczęście na pewno
spowodowałbym jakiś wypadek. Dawno nie jeździłem metrem i będąc w podziemiach
przypomniałem sobie słodki urok bycia gówniarzem. Jeździłem metrem jeszcze gdy
miałem 16 lat. Wtedy nic mnie nie obchodziło, jedynie by ledwo zdać do
następnej klasy. Białe światła przyprawiały mnie zaś o klasyczny ból głowy,
który orientalnie zgrywał się z muzyką grających na gitarze bezdomnych. Tego
klimatu nie da się zapomnieć.
O godzinie dwudziestej zadzwonił do mnie
Matt i zapytał czy nie mam ochoty opić egzaminów. Oczywiście pomysł bardzo mi
się spodobał i już pół godziny później byłem z nim i Alanem w klubie. Zazwyczaj
się nie upijam do nieprzytomności, ale tej nocy już wszystko było mi obojętne.
Także po dwóch godzinach byłem już dosyć
nietrzeźwy, tak jak moi kumple.
-Fraaank, przynieś jeszcze piwko. -poprosił
Alan
Normalnie bym się nie zgodził, ale i tak
musiałem skorzystać z toalety, więc w drodze powrotnej wziąłbym piwo. Odszedłem
od naszego stolika i stanąłem w kolejce do kibla, która chyba ciągnęła się w
nieskończoność. Nie wiem dlaczego, ale nagle przypomniały mi się książki, które
dostałem od Gerarda, a ponieważ byłem odrobinę wstawiony, postanowiłem do niego
zadzwonić.
-Iero, to ty? -usłyszałem
-No cześć. -odparłem chichocząc pod nosem
-Czemu dzwonisz? Gdzie jesteś?
-Eeeej, chwila to ja tu mam zadawać
pytania. -paplałem nadal się głupio śmiejąc
-Jesteś pijany? Jak wrócisz do domu?
-zapytał z troską, a ja nie miałem zamiaru odpowiedzieć. -Frank, gdzie jesteś?
Powoli przesunąłem się w stronę kibla i
próbowałem sobie przypomnieć o czym miałem rozmawiać z czarnowłosym.
-Frank kurwa mać gdzie jesteś?!
-W barze. -odparłem wymijająco i zacząłem
żałować, że w ogóle wybrałem jego numer. Ta rozmowa kompletnie nie przebiegała
po mojej myśli. -Dobra, idę do kibla, pa.
Rozłączyłem się i schowałem telefon do
kieszeni. Po skorzystaniu z toalety, kiedy stałem przy barze i czekałem na
piwo, poczułem wibracje telefonu.
-Taaaak?
-Jadę po ciebie.
Rozłączyłem się i wyłączyłem telefon, w
razie gdyby Gerard znów chciał do mnie dzwonić. Nie docierały do mnie sygnały z
zewnątrz i akurat to, że Gerard tu przyjedzie było mi w tym momencie obojętne. Wróciłem do stolika przy okazji
zahaczając o bar z piwem. Alan widząc kolejne puszki piwa w mojej dłoni
zagwizdał na mój widok i zabrał dwie z nich. Usiadłem między nim a Matty'm i
zacząłem pić już 4 z kolei mocne piwo.
-Wiesz co Frank? - zaczął bełkotać Alan
- Jesteś niesssamowicie sseksowny
Kurwa temu panu już nie dajemy alkoholu.
Mieszanie alkoholu to był beznadziejny pomysł, bo nagle zrobiło mi się
cholernie niedobrze. Postanowiłem możliwie szybko wyjść z baru i zaczerpnąć
świeżego powietrza. Nie zauważyłem, że razem ze mną wyszedł również Alan.
Znalazłem się przed wejściem do baru i zrobiłem kilka głębokich wdechów, mając
nadzieję, że mój żołądek się uspokoi.
Nagle poczułem jak Alan obejmuje mnie swoim
ramieniem i przyciąga bliżej.
-Puszczaj mnie. -wydusiłem totalnie
niezadowolony z zaistniałej sytuacji
-Mogę liczyć na małego buziaka Frankieee?
-Nie. Puść mnie!
Próbowałem się wyszarpać, ale każdy
mocniejszy ruch kończył się fikołkiem mojego żołądka. Nie miałem siły go od
siebie odepchnąć, ale ani mi się śniło lizać z tą paskudą. Nagle mój znajomy
został mocno odepchnięty, choć nie bardzo mogłem dostrzec przez kogo bo wtedy
zacząłem wymiotować. Po kilkunastu sekundach przy moim boku ktoś się pojawił i
miałem głęboką nadzieję, że to nie Alan. Kiedy opróżniłem cały żołądek i
zdołałem się wyprostować, ta sama postać podsunęła mi chusteczkę. Otarłem nią
usta i wreszcie odważyłem się spojrzeć na swojego bohatera. Way.
-Co ty tu robisz? - Zapytałem przecierając
swoje spocone czoło. Gerard położył dłoń na moim ramieniu lekko mnie
podtrzymując po czym objął mnie drugą ręką na boku.
-Mówiłem, że przyjadę -
Powiedział podtrzymując mnie o holując w stronę swojego srebrnego Porshe. - A teraz
jedziemy do mnie.
Pozwoliłem mu, by zaprowadził mnie do swojego auta i przy
okazji swojego drogiego apartamentu. Wiedziałem, że to tym gorzej dla mnie,
lecz nie miałem siły i może nawet ochoty protestować.
Po tym jak wsiadłem do auta kompletnie
odpłynąłem.
Kiedy się obudziłem słońce wpadało przez
nie do końca zasłonięte okno. Byłem... na pewno nie u siebie. Leżałem na dużym
łóżku z czarną pościelą. Co gorsza: miałem na sobie tylko bokserki. Po
dłuższych przemyśleniach doszedłem do wniosku, że to musi być apartament w
hotelu. Chciałem wstać, ale wtedy do pokoju wszedł Way ze szklanką soku.
-Dzień dobry. -odparł z uśmiechem.
Przysiadł na skraju łóżka i podał mi szklankę.
-Czy my...? -zacząłem, jednak nie umiałem
dokończyć pytania. Na szczęście Way idealnie mnie zrozumiał.
-Skądże! Byłeś tak nieprzytomny, że
myślałem że umarłeś. A nekrofilia mnie nie kręci. -promiennie się uśmiechnął i
gestem ręki nakazał mi wypić napój.
Odetchnąłem na wieść, że między nami do
niczego nie doszło. Choć mogłoby być ciekawie. Nie Frank, niech twoje myśli nie
idą tym tokiem.
Zgodnie z jego zaleceniem wypiłem sok, a
potem podałem mu szklankę.
-W takim razie gdzie są moje ciuchy?
-zapytałem
-Oddałem do pralni. Zarzygałeś sobie
spodnie, a koszulkę miałeś przepoconą. Kupiłem ci nowe ubrania, mam nadzieję,
że będą pasować. -odpowiedział i wstał z łóżka. -Ah, no i śniadanie już gotowe.
Byłby idealnym mężem dla swojej żony albo
partnerem dla swojego kochanka. Ale zdążyłem oprzytomnieć i uświadomiłem sobie,
że znów jestem w punkcie wyjścia. Miałem nie spotykać się z Gerardem, a
tymczasem on mnie ratuje upitego w 4 dupy przed napalonym Alanem i zawozi do
domu... Właśnie, co z Alanem?!
-Dziękuję ci, nie musiałeś. Wystarczyło mnie
odwieść do domu, i tak sprawiłem ci niezły kłopot tym telefonem - rzuciłem
zażenowany zakrywając się czarną pościelą.
-Zgłupiałeś do reszty? Nie trafiłbyś
żywy do tego domu. Poza tym, kto wie co by się stało, gdybym nie przybył na
czas i nie przerwał twojemu kumplowi...
Przytaknąłem głową, a potem zapytałem czy
mogę wziąć prysznic. Way oczywiście się zgodził i wskazał mi drogę do łazienki,
oraz podał mi nowe ciuchy. Widząc metki w momencie zakręciło mi się w głowie.
Kupił mi rzeczy w takim sklepie, w którym zapewne nie byłoby mnie stać nawet na
skarpetki. Boże, ten facet wydaje na mnie masę pieniędzy. Wziąłem szybki
prysznic i założyłem swoje nowe, jakże drogie, ubrania. Pasowały idealnie.
Way siedział przy stoliku w kuchni i czytał
jakąś gazetę. Usiadłem obok niego, lekko skrępowany, bo mimo wszystko
przebywanie z nim w jednym pomieszczeniu sprawiało mi trudności.
-Dziękuję za książki. -odezwałem się, a on
zareagował na to uśmiechem. -Właściwie, czemu mi je przysłałeś?
-W ramach przeprosin. -odparł i odłożył
gazetę. Nalał sobie do szklanki soku pomarańczowego i zrobił łyka. -Jak
trzymałem cię w ramionach to aż słyszałem twoje myśli, które błagały o to,
żebym cię pocałował. -na mojej twarzy pojawiły się rumieńce, jednak Gerard
kompletnie nie zwrócił na to uwagi i kontynuował. -I przez to zrobiło mi się
głupio, że tak nagle urywam kontakt.
-To bardzo miłe z twojej strony -
Odpowiedziałem. Znów zapadła ta niezręczna cisza. Gerard przygotowywał sobie w
swoim ekspresie kawę a ja wciąż siedziałem zamurowany z rumieńcami na twarzy. .Może powinienem
już wyjść? - I to nie tak z tym pocałunkiem... Znaczy wiesz... - zacząłem się
niemiłosiernie jąkać i przeklinać w myślach, że nie studiuję aktorstwa. Gerard
podniósł swój wzrok na mnie i cicho zaśmiał się pod nosem.
Wstał z krzesłu i ogarnął opadające kosmyki włosów. Podszedł do mnie na tyle blisko, że
mogłem dostrzec wszystkie szczegóły i rysy na jego twarzy dokładnie jak
ostatnim razem.
-Załóżmy, że nie wiem. To jak to jest?
-Nnooo... To nie tak, że jestem w tobie
zakochany czy coś... Po prostu byłeś blisko, a mnie naszła ochota. -mruknąłem i
zabrzmiało to chyba w miarę przekonująco, bo Way wrócił do przygotowywania
swojej kochanej kawy.
Długo się nad czymś zastanawiał, a w końcu
powiedział:
-Jeśli nie masz nic przeciwko to dziś wieczorem zabiorę cię do mojego mieszkania. Pokażę ci, dlaczego nie chciałem, żebyś się ze mną spotykał. I przy okazji pokażę ci pewne dokumenty, które chciałbym abyś podpisał.
-Jeśli nie masz nic przeciwko to dziś wieczorem zabiorę cię do mojego mieszkania. Pokażę ci, dlaczego nie chciałem, żebyś się ze mną spotykał. I przy okazji pokażę ci pewne dokumenty, które chciałbym abyś podpisał.
Zaskoczony przytaknąłem głową. Z jednej
strony naprawdę nie chciałem mieć z tym człowiekiem nic wspólnego, ale z
drugiej był cholernie pociągający i nie śmiałem mu odmówić. I chciałem wiedzieć
co takiego skrywa.
-Zjedz śniadanie i odwiozę cię do domu.
-polecił, a ja nie śmiałem mu odmówić. Chciał sprawować kontrolę również nade
mną. Póki co wychodziło mu to całkiem nieźle.
W pośpiechu zjadłem kanapkę z serem i
wypiłem herbatę, którą Gerard kupił specjalnie dla mnie. Potem wyszliśmy z
apartamentu i ruszyliśmy w stronę wind. Way przycisnął guzik i już po kilku
sekundach podjechała winda, całkiem pusta. Weszliśmy do środka i czarnowłosy
wcisnął przycisk z numerem piętra.
-Chrzanić dokumenty. -mruknął pod nosem, a
ja zdziwiony spojrzałem w jego stronę nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi.
Jednak wtedy on rzucił się na mnie, przygniatając mnie do ściany i wpijając się
mocno w moje usta. Moje ręce uniósł do góry, trzymając je w żelaznym uścisku,
tak że nie mogłem go przyciągnąć bliżej siebie, ani nawet zatopić palców w jego
czarnych włosach. Przejechał językiem po mojej dolnej wardze, a ja rozchyliłem
usta, co on od razu wykorzystał. Jego język dokładnie penetrował wnętrze moich
ust, a ja zapragnąłem go jak jeszcze nikogo wcześniej. W końcu rozległ się
charakterystyczny dzwoneczek i Way oderwał się ode mnie. Chwyciwszy mnie
delikatnie za rękę wyprowadził mnie z windy i poprowadził w stronę swojego
samochodu.
Pobiegłem tuż za nim do auta i posłusznie
wsiadłem na miejsce pasażera. Gerard za moment siadł za kółkiem i wyruszył z
piskiem opon. Przez kilka minut jazdy nie odezwaliśmy się ani słowem. Serce
wciąż mocno biło z nadmiaru wrażeń. Budzę się półnagi w jego apartamencie,
potem ta gadka o dokumentach i na sam koniec przygoda w windzie.
- A kiedy
będziesz mógł mi powiedzieć o tych dokumentach? - Zapytałem nieśmiałym tonem z
obawą, że poruszyłem niechciany temat.
Gerard skupiony na drodze nie oderwał
wzroku z asfaltowej powierzchni i jedynie rzucił obojętne "Cierpliwości".
Spojrzałem na schowek i zauważyłem kilka płyt ułożonych w stosik. Ciekawość
jednak jest cechą idiotów. Spojrzałem na opakowania i dostrzegłem dobrze znane
mi logo.
-Misfits? Też słucham! - Zachwyciłem się. Zawsze mnie podświadomie
ciekawiło, czego taki znany biznesmen może słuchać, ale tego co odkryłem mnie
całkowicie zaskoczyło.
Poza tym miał również płytę Kings Of Leon,
oraz jakąś składankę podpisaną "Mozart". Czyli słuchał trochę
wszystkiego. Włożyłem płytę Misfits do odtwarzacza, jednak długo nie
nacieszyłem się piosenką, gdyż rozległ się dźwięk jego telefonu, więc Way
wcisnął pauzę.
-Cześć Bob. -mruknął do telefonu. -Słuchaj
potrzebuję Mansona, na 20... No dzisiaj. Może być z mojej firmy. Dasz radę?
Super.
Żadnego "dziękuję", czy chociaż
"miłego dnia". Te słowa zupełnie nie pasowały do Gerarda. I ciekawe
kim jest ten cały Manson. Nie chciałem już wyjść na takiego ciekawskiego, więc
przemilczałem sprawę.
-To chyba tutaj - Mruknął Gerard gdy
podjechał swoim autem pod mój blok. Skąd on mógł wiedzieć gdzie ja mieszkam? No
tak, jest bogaty i może wszystko. Obudź się idioto.
-Tak. Dziękuję za podwózkę
- Wymamrotałem i wysiadłem z Porshe. Zanim jednak zdążyłem wysiąść Gerard
rzucił "Czekaj na mnie o 20" na co tylko skinąłem głową i zamknąłem
drzwi. Odszedłem kilka metrów pod swoją klatkę i zacząłem się mocno
zastanawiać, w jakie gówno się wpakowałem. Nie wiem czy mogę zaufać Way'owi.
Wygląda na bardzo stanowczego mężczyznę i zachodzenie z nim w dalsze i głębsze
relacje może być dla mnie niebezpieczne, lecz to co ze mną zrobił po
dzisiejszej nocy też wywarło na mnie duże znaczenie. Ale tego już sobie nie
przetłumaczę bo jestem kurwa debilem. W mieszkaniu jak zwykle panował u mnie
niezły bałagan a na stoliku sterta notatek, gazet i otwarty laptop. Włączyłem
go, po czym złapałem się znerwicowany za głowę. -Kurwa, wisi mi na jutro
reportaż! Ja pierdolę - Zacząłem głośno na siebie klnąć. Po dobrych kilku
samobójstwach popełnionych w mojej głowie zabrałem się do pracy.