niedziela, 21 września 2014

"50 shades of Way". Rozdział 3.



 Wybaczcie, że w zeszłym tygodniu nic nie dodałam, ale jakoś nie miałam czasu.
A teraz tonę w chusteczkach bo katar i męczę się nad błędami w tym fragmencie XD No ale powinno być okay.
Życzę miłego czytania i mam nadzieję że się podoba. Dziękuję za komentarze do poprzedniego rozdziału i mam nadzieję, że teraz również mogę liczyć na wasze wsparcie :D
xoxo Chora Demolition Puppy
______________________

"Maybe tonight I'll call ya. After my blood turns into alcohol."
-Ed Sheeran "Give me love"

Przez kolejne dni byłem w pełni skupiony na nauce i kompletnie zapomniałem o Gerardzie. Jednak pewnego dnia, kiedy wróciłem po pracy do domu, pod drzwiami leżała jakaś paczka. Nie było napisane od kogo, ale zainteresowany wziąłem ją do środka i szybko rozpakowałem. Dostałem kilka książek nieznanych mi autorów, jednak po opisie mogłem stwierdzić, że będą ciekawe. I wtedy dotarło do mnie, że przecież Way polecił mi właśnie kilka z nich. Kazał mi się z nim nie widywać, a teraz nagle wysyła mi książki? I to nie byle jakie, bo z tego co widzę są to jakieś specjalne egzemplarze, które musiały kosztować majątek.
Wziąłem pierwszą książkę do rąk i popatrzyłem na okładkę. Dany egzemplarz miał twardą okładkę i z opisu fabuły z tyłu książki wynikało, że na nią mógłbym wydać spokojnie połowę mojej pensji. A co dopiero można powiedzieć o pozostałych… Moja duma mogłaby na tym ucierpieć (choć bądźmy szczerzy, ja nie mam dumy), ale wypada podziękować Gerardowi za ten prezent. Z książki kontaktowej telefonu wybrałem numer Way’a. Zastanowiłem się przez moment czy zadzwonić do niego, czy lepiej wysłać wiadomość. Wybrałem to drugie, nie miałem na tyle siły i odwagi by znów usłyszeć jego głos i w dodatku racjonalnie reagować.
Już zacząłem pisać wiadomość, kiedy przemyślałem całą sprawę i uznałem, że w zasadzie nie ma po co. Jasne, to cholernie miłe z jego strony, że podarował mi takie książki, ale stwierdził, że lepiej będzie jeśli zaprzestaniemy się spotykać, więc po co wysłał mi prezent? Odłożyłem telefon, razem z paczuszką i postanowiłem się przespać, padnięty po całym dniu pracy.
I w końcu nadszedł dzień tych pieprzonych egzaminów. Dzięki Bogu Gerard nie siedział wtedy w mojej głowie, przez co mogłem spokojnie odpowiedzieć na wszystkie pytania. Skończyłem kilka minut przed czasem i zdążyłem dwa razy sprawdzić swoje odpowiedzi. Poszło mi nieźle, jeśli mam być szczery.
Zadowolony z mojej pracy wyszedłem z pokoju egzaminacyjnego i poszedłem w stronę metra. Dzisiaj byłem na tyle zestresowany, że wolałem nie jeździć autem po drodze, bo znając moje szczęście na pewno spowodowałbym jakiś wypadek. Dawno nie jeździłem metrem i będąc w podziemiach przypomniałem sobie słodki urok bycia gówniarzem. Jeździłem metrem jeszcze gdy miałem 16 lat. Wtedy nic mnie nie obchodziło, jedynie by ledwo zdać do następnej klasy. Białe światła przyprawiały mnie zaś o klasyczny ból głowy, który orientalnie zgrywał się z muzyką grających na gitarze bezdomnych. Tego klimatu nie da się zapomnieć.
O godzinie dwudziestej zadzwonił do mnie Matt i zapytał czy nie mam ochoty opić egzaminów. Oczywiście pomysł bardzo mi się spodobał i już pół godziny później byłem z nim i Alanem w klubie. Zazwyczaj się nie upijam do nieprzytomności, ale tej nocy już wszystko było mi obojętne.
Także po dwóch godzinach byłem już dosyć nietrzeźwy, tak jak moi kumple.
-Fraaank, przynieś jeszcze piwko. -poprosił Alan
Normalnie bym się nie zgodził, ale i tak musiałem skorzystać z toalety, więc w drodze powrotnej wziąłbym piwo. Odszedłem od naszego stolika i stanąłem w kolejce do kibla, która chyba ciągnęła się w nieskończoność. Nie wiem dlaczego, ale nagle przypomniały mi się książki, które dostałem od Gerarda, a ponieważ byłem odrobinę wstawiony, postanowiłem do niego zadzwonić.
-Iero, to ty? -usłyszałem
-No cześć. -odparłem chichocząc pod nosem
-Czemu dzwonisz? Gdzie jesteś?
-Eeeej, chwila to ja tu mam zadawać pytania. -paplałem nadal się głupio śmiejąc
-Jesteś pijany? Jak wrócisz do domu? -zapytał z troską, a ja nie miałem zamiaru odpowiedzieć. -Frank, gdzie jesteś?
Powoli przesunąłem się w stronę kibla i próbowałem sobie przypomnieć o czym miałem rozmawiać z czarnowłosym.
-Frank kurwa mać gdzie jesteś?!
-W barze. -odparłem wymijająco i zacząłem żałować, że w ogóle wybrałem jego numer. Ta rozmowa kompletnie nie przebiegała po mojej myśli. -Dobra, idę do kibla, pa.
Rozłączyłem się i schowałem telefon do kieszeni. Po skorzystaniu z toalety, kiedy stałem przy barze i czekałem na piwo, poczułem wibracje telefonu.
-Taaaak?
-Jadę po ciebie.
Rozłączyłem się i wyłączyłem telefon, w razie gdyby Gerard znów chciał do mnie dzwonić. Nie docierały do mnie sygnały z zewnątrz i akurat to, że Gerard tu przyjedzie było mi w tym momencie obojętne. Wróciłem do stolika przy okazji zahaczając o bar z piwem. Alan widząc kolejne puszki piwa w mojej dłoni zagwizdał na mój widok i zabrał dwie z nich. Usiadłem między nim a Matty'm i zacząłem pić już 4 z kolei mocne piwo. 
-Wiesz co Frank? - zaczął bełkotać Alan - Jesteś niesssamowicie sseksowny
Kurwa temu panu już nie dajemy alkoholu. Mieszanie alkoholu to był beznadziejny pomysł, bo nagle zrobiło mi się cholernie niedobrze. Postanowiłem możliwie szybko wyjść z baru i zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie zauważyłem, że razem ze mną wyszedł również Alan. Znalazłem się przed wejściem do baru i zrobiłem kilka głębokich wdechów, mając nadzieję, że mój żołądek się uspokoi.
Nagle poczułem jak Alan obejmuje mnie swoim ramieniem i przyciąga bliżej.
-Puszczaj mnie. -wydusiłem totalnie niezadowolony z zaistniałej sytuacji
-Mogę liczyć na małego buziaka Frankieee?
-Nie. Puść mnie!
Próbowałem się wyszarpać, ale każdy mocniejszy ruch kończył się fikołkiem mojego żołądka. Nie miałem siły go od siebie odepchnąć, ale ani mi się śniło lizać z tą paskudą. Nagle mój znajomy został mocno odepchnięty, choć nie bardzo mogłem dostrzec przez kogo bo wtedy zacząłem wymiotować. Po kilkunastu sekundach przy moim boku ktoś się pojawił i miałem głęboką nadzieję, że to nie Alan. Kiedy opróżniłem cały żołądek i zdołałem się wyprostować, ta sama postać podsunęła mi chusteczkę. Otarłem nią usta i wreszcie odważyłem się spojrzeć na swojego bohatera. Way.
-Co ty tu robisz? - Zapytałem przecierając swoje spocone czoło. Gerard położył dłoń na moim ramieniu lekko mnie podtrzymując po czym objął mnie drugą ręką na boku. 
-Mówiłem, że przyjadę - Powiedział podtrzymując mnie o holując w stronę swojego srebrnego Porshe. - A teraz jedziemy do mnie. 
Pozwoliłem mu, by zaprowadził mnie do swojego auta i przy okazji swojego drogiego apartamentu. Wiedziałem, że to tym gorzej dla mnie, lecz nie miałem siły i może nawet ochoty protestować.
Po tym jak wsiadłem do auta kompletnie odpłynąłem.
Kiedy się obudziłem słońce wpadało przez nie do końca zasłonięte okno. Byłem... na pewno nie u siebie. Leżałem na dużym łóżku z czarną pościelą. Co gorsza: miałem na sobie tylko bokserki. Po dłuższych przemyśleniach doszedłem do wniosku, że to musi być apartament w hotelu. Chciałem wstać, ale wtedy do pokoju wszedł Way ze szklanką soku.
-Dzień dobry. -odparł z uśmiechem. Przysiadł na skraju łóżka i podał mi szklankę.
-Czy my...? -zacząłem, jednak nie umiałem dokończyć pytania. Na szczęście Way idealnie mnie zrozumiał.
-Skądże! Byłeś tak nieprzytomny, że myślałem że umarłeś. A nekrofilia mnie nie kręci. -promiennie się uśmiechnął i gestem ręki nakazał mi wypić napój.
Odetchnąłem na wieść, że między nami do niczego nie doszło. Choć mogłoby być ciekawie. Nie Frank, niech twoje myśli nie idą tym tokiem.
Zgodnie z jego zaleceniem wypiłem sok, a potem podałem mu szklankę.
-W takim razie gdzie są moje ciuchy? -zapytałem
-Oddałem do pralni. Zarzygałeś sobie spodnie, a koszulkę miałeś przepoconą. Kupiłem ci nowe ubrania, mam nadzieję, że będą pasować. -odpowiedział i wstał z łóżka. -Ah, no i śniadanie już gotowe.
Byłby idealnym mężem dla swojej żony albo partnerem dla swojego kochanka. Ale zdążyłem oprzytomnieć i uświadomiłem sobie, że znów jestem w punkcie wyjścia. Miałem nie spotykać się z Gerardem, a tymczasem on mnie ratuje upitego w 4 dupy przed napalonym Alanem i zawozi do domu... Właśnie, co z Alanem?! 
-Dziękuję ci, nie musiałeś. Wystarczyło mnie odwieść do domu, i tak sprawiłem ci niezły kłopot tym telefonem - rzuciłem zażenowany zakrywając się czarną pościelą. 
-Zgłupiałeś do reszty? Nie trafiłbyś żywy do tego domu. Poza tym, kto wie co by się stało, gdybym nie przybył na czas i nie przerwał twojemu kumplowi...
Przytaknąłem głową, a potem zapytałem czy mogę wziąć prysznic. Way oczywiście się zgodził i wskazał mi drogę do łazienki, oraz podał mi nowe ciuchy. Widząc metki w momencie zakręciło mi się w głowie. Kupił mi rzeczy w takim sklepie, w którym zapewne nie byłoby mnie stać nawet na skarpetki. Boże, ten facet wydaje na mnie masę pieniędzy. Wziąłem szybki prysznic i założyłem swoje nowe, jakże drogie, ubrania. Pasowały idealnie.
Way siedział przy stoliku w kuchni i czytał jakąś gazetę. Usiadłem obok niego, lekko skrępowany, bo mimo wszystko przebywanie z nim w jednym pomieszczeniu sprawiało mi trudności.
-Dziękuję za książki. -odezwałem się, a on zareagował na to uśmiechem. -Właściwie, czemu mi je przysłałeś?
-W ramach przeprosin. -odparł i odłożył gazetę. Nalał sobie do szklanki soku pomarańczowego i zrobił łyka. -Jak trzymałem cię w ramionach to aż słyszałem twoje myśli, które błagały o to, żebym cię pocałował. -na mojej twarzy pojawiły się rumieńce, jednak Gerard kompletnie nie zwrócił na to uwagi i kontynuował. -I przez to zrobiło mi się głupio, że tak nagle urywam kontakt.
-To bardzo miłe z twojej strony - Odpowiedziałem. Znów zapadła ta niezręczna cisza. Gerard przygotowywał sobie w swoim ekspresie kawę a ja wciąż siedziałem zamurowany z rumieńcami na twarzy. .Może powinienem już wyjść? - I to nie tak z tym pocałunkiem... Znaczy wiesz... - zacząłem się niemiłosiernie jąkać i przeklinać w myślach, że nie studiuję aktorstwa. Gerard podniósł swój wzrok na mnie i cicho zaśmiał się pod nosem. 
Wstał z krzesłu i ogarnął opadające kosmyki włosów. Podszedł do mnie na tyle blisko, że mogłem dostrzec wszystkie szczegóły i rysy na jego twarzy dokładnie jak ostatnim razem. 
-Załóżmy, że nie wiem. To jak to jest?
-Nnooo... To nie tak, że jestem w tobie zakochany czy coś... Po prostu byłeś blisko, a mnie naszła ochota. -mruknąłem i zabrzmiało to chyba w miarę przekonująco, bo Way wrócił do przygotowywania swojej kochanej kawy.
Długo się nad czymś zastanawiał, a w końcu powiedział:
-Jeśli nie masz nic przeciwko to dziś wieczorem zabiorę cię do mojego mieszkania. Pokażę ci, dlaczego nie chciałem, żebyś się ze mną spotykał. I przy okazji pokażę ci pewne dokumenty, które chciałbym abyś podpisał.
Zaskoczony przytaknąłem głową. Z jednej strony naprawdę nie chciałem mieć z tym człowiekiem nic wspólnego, ale z drugiej był cholernie pociągający i nie śmiałem mu odmówić. I chciałem wiedzieć co takiego skrywa.
-Zjedz śniadanie i odwiozę cię do domu. -polecił, a ja nie śmiałem mu odmówić. Chciał sprawować kontrolę również nade mną. Póki co wychodziło mu to całkiem nieźle.
W pośpiechu zjadłem kanapkę z serem i wypiłem herbatę, którą Gerard kupił specjalnie dla mnie. Potem wyszliśmy z apartamentu i ruszyliśmy w stronę wind. Way przycisnął guzik i już po kilku sekundach podjechała winda, całkiem pusta. Weszliśmy do środka i czarnowłosy wcisnął przycisk z numerem piętra.
-Chrzanić dokumenty. -mruknął pod nosem, a ja zdziwiony spojrzałem w jego stronę nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi. Jednak wtedy on rzucił się na mnie, przygniatając mnie do ściany i wpijając się mocno w moje usta. Moje ręce uniósł do góry, trzymając je w żelaznym uścisku, tak że nie mogłem go przyciągnąć bliżej siebie, ani nawet zatopić palców w jego czarnych włosach. Przejechał językiem po mojej dolnej wardze, a ja rozchyliłem usta, co on od razu wykorzystał. Jego język dokładnie penetrował wnętrze moich ust, a ja zapragnąłem go jak jeszcze nikogo wcześniej. W końcu rozległ się charakterystyczny dzwoneczek i Way oderwał się ode mnie. Chwyciwszy mnie delikatnie za rękę wyprowadził mnie z windy i poprowadził w stronę swojego samochodu.
Pobiegłem tuż za nim do auta i posłusznie wsiadłem na miejsce pasażera. Gerard za moment siadł za kółkiem i wyruszył z piskiem opon. Przez kilka minut jazdy nie odezwaliśmy się ani słowem. Serce wciąż mocno biło z nadmiaru wrażeń. Budzę się półnagi w jego apartamencie, potem ta gadka o dokumentach i na sam koniec przygoda w windzie. 
- A kiedy będziesz mógł mi powiedzieć o tych dokumentach? - Zapytałem nieśmiałym tonem z obawą, że poruszyłem niechciany temat. 
Gerard skupiony na drodze nie oderwał wzroku z asfaltowej powierzchni i jedynie rzucił obojętne "Cierpliwości". Spojrzałem na schowek i zauważyłem kilka płyt ułożonych w stosik. Ciekawość jednak jest cechą idiotów. Spojrzałem na opakowania i dostrzegłem dobrze znane mi logo. 
-Misfits? Też słucham! - Zachwyciłem się. Zawsze mnie podświadomie ciekawiło, czego taki znany biznesmen może słuchać, ale tego co odkryłem mnie całkowicie zaskoczyło.
Poza tym miał również płytę Kings Of Leon, oraz jakąś składankę podpisaną "Mozart". Czyli słuchał trochę wszystkiego. Włożyłem płytę Misfits do odtwarzacza, jednak długo nie nacieszyłem się piosenką, gdyż rozległ się dźwięk jego telefonu, więc Way wcisnął pauzę.
-Cześć Bob. -mruknął do telefonu. -Słuchaj potrzebuję Mansona, na 20... No dzisiaj. Może być z mojej firmy. Dasz radę? Super.
Żadnego "dziękuję", czy chociaż "miłego dnia". Te słowa zupełnie nie pasowały do Gerarda. I ciekawe kim jest ten cały Manson. Nie chciałem już wyjść na takiego ciekawskiego, więc przemilczałem sprawę.
-To chyba tutaj - Mruknął Gerard gdy podjechał swoim autem pod mój blok. Skąd on mógł wiedzieć gdzie ja mieszkam? No tak, jest bogaty i może wszystko. Obudź się idioto. 
-Tak. Dziękuję za podwózkę - Wymamrotałem i wysiadłem z Porshe. Zanim jednak zdążyłem wysiąść Gerard rzucił "Czekaj na mnie o 20" na co tylko skinąłem głową i zamknąłem drzwi. Odszedłem kilka metrów pod swoją klatkę i zacząłem się mocno zastanawiać, w jakie gówno się wpakowałem. Nie wiem czy mogę zaufać Way'owi. Wygląda na bardzo stanowczego mężczyznę i zachodzenie z nim w dalsze i głębsze relacje może być dla mnie niebezpieczne, lecz to co ze mną zrobił po dzisiejszej nocy też wywarło na mnie duże znaczenie. Ale tego już sobie nie przetłumaczę bo jestem kurwa debilem. W mieszkaniu jak zwykle panował u mnie niezły bałagan a na stoliku sterta notatek, gazet i otwarty laptop. Włączyłem go, po czym złapałem się znerwicowany za głowę. -Kurwa, wisi mi na jutro reportaż! Ja pierdolę - Zacząłem głośno na siebie klnąć. Po dobrych kilku samobójstwach popełnionych w mojej głowie zabrałem się do pracy.

3 komentarze:

  1. Cudowne! :D Wreszcie się pocałowali, co prawda działo się to tak szybko, że w mojej głowie było jedynie "co?", "co się dzieje?" xd Czekam na następną część! xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Ohoho :3 swietnie, świetnie. Windy są takie fajne :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Suuuper :D nie mogę się doczekać kolejnej części ;) ^^

    OdpowiedzUsuń